W Europie Suzuki zawsze uchodziło za markę do bólu praktyczną.
Może nie aż tak jak Skoda, która jest po prostu tańszym Volkswagenem albo Dacia, która wyglądem swoich najtańszych modeli przypomina o krajach trzeciego świata, ale Suzuki wciąż się gdzieś w tych okolicach trzymało. Z tą różnicą, że modele Suzuki często również mechanicznie były maksymalnie proste – żeby nie powiedzieć nudne. Gdy konkurencja, nawet ta najtańsza zaczynała iść w downsizing i stosować silniki turbodoładowane, to Suzuki ciągle było ostatnią ostoją wolnossących jednostek napędowych. Z resztą do tej pory tak jest – nowy Swift dostępny jest tylko i wyłącznie z wolnossącym 1.2 o mocy 86hp. Poprzednia generacja Swifta również pod maską miała wolnossące 1.2, podobnie jak produkowane w podobnym czasie Baleno oraz Ignis.
Inną sprawą jest fakt, że Suzuki przez lata znane było z tego, że jako jedyne produkowało w miarę tanie terenówki – ale takie prawdziwe oparte na ramie z ręcznie załączanym 4×4 i faktycznymi zdolnościami terenowymi. Dziś nawet takich modeli nie ma w gamie, bo Jimny wypadło z Europy, a Vitara jest zwykłym crossoverem z napędem na przód (opcjonalnym AWD AllGrip) i konstrukcją samonośną.
W Japonii sprawa ma się jednak trochę inaczej
Po pierwsze dlatego, że w Japonii Suzuki nadal oferuje Jimny – z tą jednak różnicą, że zamiast 1.5 pod maską jest silnik 0.66 turbo, a z nadwozia zniknęły charakterystyczne czarne poszerzenia – wszystko po to, by samochód mieścił się w wymaganiach stawianym Kei-Carom.
Po drugie natomiast dlatego, że w swojej ojczyźnie Suzuki stawia na styl, więc w ofercie ma takie modele jak uwielbiany przez mnie Hustler czy nawet nowe Alto wygląda miło i nowocześnie. Czego niestety nie można powiedzieć o europejskiej gamie tego producenta.
A właśnie, skoro już o Alto mowa...
Alto to jeden z moich ulubionych modeli Suzuki w ogóle. Uwielbiam oczywiście również Jimny, Ignisa czy wcześniej wspomnianego Hustlera, ale Alto ma u mnie specjalne miejsce. Gdybyśmy oceniali to w podobnej skali jak Top Gear w segmencie „Cool Wall”, to Hustler, Jimny i Ignis byłyby w kategorii „Sub-Zero„, a Alto w kategorii „Lodówki barowej Astona Martina DBS” czyli najwyższej.
Pewnie myślicie, że to z powodu Daewoo Tico, które było po prostu licencyjną kopią Suzuki Alto, ale nie. Chociaż faktem jest, że w rodzinie Tico miałem – i przeżyłem w nim nawet wypadek! – to pokrewieństwo Tico z Alto nie jest w mojej opinii kluczowa.
To co czyni Suzuki Alto fajnym autem w mojej pokręconej głowie to fakt, że Suzuki z uporem maniaka robiło z tego auta hot-hatcha.
Najpierw było Suzuki Alto Works RS-R
Które wyglądało jak wyścigówka, która skurczyła się w praniu. Był agresywny bodykit, duży spoiler i ogromny (w tej skali) wlot powietrza w masce. Bardzo rasowo wyglądał ten wóz.
Pod maską znajdował się jednak malutki turbodoładowany silnik 0,66 litra o mocy 64hp – pierwszy w historii Kei-Carów, który dobił do ustanowionego prawnie limitu. Autko co prawda ważyło 630kg, ale osiągi pomimo żwawych dalej pozostawiały wiele do życzenia – szczególnie w porównaniu z tym co postrzegamy w Europie jako hot hatche, na przykład produkowanym w tym samym czasie Golfie II GTI.
Formuła była oczywiście cały czas rozwijana w ramach kolejnych generacji Alto, by osiągnąć kulminacyjny moment w ósmej generacji kompaktowego Suzuki, która swoją drogą jest moją ulubioną.
Suzuki Alto RS Turbo – bo tak nazywała się ta wersja – oferowana była w latach 2015-2018 i miała tyle samo mocy co wspomniane przeze mnie wcześniej Alto RS-R, w końcu prawo jest prawo.
Wizualnie samochód zmienił się diametralnie. Nadal jest oczywiście dość pudełkowaty i proporcjami przypomina Opla Agilę (czyli Suzuki WagonR – innego Kei-Cara), ale nie jest już tak kanciasty jak protoplasta. Dodatkowo nadwozie zostało ozdobione całą masą naklejek, detali i nakładek by dodać Alto wyrazistości i agresji. Wyszło średnio, trochę uroczo, ale nie da się dużo zrobić by dodać agresji tak małemu autu jak Alto – ono zawsze będzie trochę urocze.
Jest dobra i zła wiadomość...
Dobra jest taka, że Alto RS Turbo mogło opcjonalnie mieć AWD. Zła jest taka, że każde miało skrzynię automatyczną CVT z 6 symulowanymi przełożeniami. Jeśli macie uczulenie na bezstopniowe automaty, mogliście zamówić bardziej spartańską wersję Turbo RS Works, która zamiast niej miała 5-biegowego manuala, poprawione zawieszenie, lepsze opony oraz 2Nm momentu obrotowego więcej.
Co jednak ciekawe pomimo upływu lat Alto nie przytyło tak bardzo jak można by się spodziewać. Pierwsze szybkie Alto ważyło 630kg, natomiast ostatni z rodu RS Turbo ważył od 600 do 700kg. Moc to nadal było 66hp, ale przy tej masie to wystarczy do zwinnego poruszania się.
Ostatnio każdemu smęcę o RS Turbo
Suzuki Alto RS Turbo to, Suzuki Alto RS Turbo tamto…
A jest to dodatkowo potęgowane tym, że kupno takiego auta i sprowadzenie go do Polski to koszt około 40 tysięcy. Tak, 40 tysięcy. Za Hot Hatcha z AWD z roku 2015. No z tym hot hatchem to trochę przegiąłem, ale na standardy Kei-Carów to całkiem żwawy wóz. Dodatkowo nie ma szans, że spotkasz taki samochód gdziekolwiek indziej – nawet na zlotach aut japońskich nie widziałem kei-carów sprowadzanych z Japonii.
Teraz już rozumiecie moją fascynację tym samochodem? Nie dość, że jest dziwaczny, to jeszcze malutki – a przy tym praktyczny, ma sportowy charakter i kosztuje mniej niż nowa Dacia Sandero. Znajdźcie mi europejskiego hot-hatcha AWD z podobnych lat za podobne pieniądze. Powodzenia.
Szkoda tylko, że nie mogę sobie takiego auta kupić...
W każdym razie jeszcze. Planuję zorganizować sobie zakup takiego małego dziwadła gdy tylko sytuacja mi na to pozwoli. To co mnie martwi to kierownica po niewłaściwej stronie i dostępność części – których po prostu może nie być w Europie wcale. Z drugiej strony, jeśli kupiłbym… nie wiem S-klasę w podobnym budżecie to też musiałbym albo szukać części nie wiem gdzie albo wydawać szalone pieniądze. A tak, to będę miał obie te przyjemności, a dodatkowo auto, którego nikt inny nigdy na oczy nie widział.
