Ostatnio brakuje “świeżej krwi” w grach wyścigowych - czy mamy przed sobą udany debiut?
W świecie gier panuje stagnacja – wydawcom bardziej opłaca się inwestować w stare, znane i oklepane franczyzy niż w takie, które eksperymentują z ustaloną już formułą. Dotyczy to także gier wyścigowych – najwięksi gracze to NFS, Forza i Gran Turismo, czyli serie, które mają już 20 lat na karku i właściwie kupując jedną z tych gier doskonale wiesz, czego się spodziewać. Tak, w ramach tych franczyz dochodzi do pewnych zmian w konwencji – styl anime w Need For Speed Unbound, Forza Horizon skupiająca się na otwartym świecie, a nie na symulacji, dodanie rajdów do Gran Turismo, ale to nadal bardzo bezpieczne gry, które zwykle zachowują wysoki poziom.
Ostatnimi nowicjuszami w gatunku ścigałek była Assetto Corsa, która powstała na bazie NFS Shift 2: Unleashed oraz The Crew które ma już 3 części i jak narazie nie zapowiada się, żeby miało przestać się sprzedawać. Są też gry eksperymentalne, jak BeamNG.Drive czy Wreckfest, ale te tytuły raczej biegną w innym wyścigu – coś jak Switch dla Playstation i Xboxa – to inny typ rozrywki i zabawy.
Jedyna nadzieja na powiew świeżego powietrza to niewielkie gry typu indie – zwykle robione przez pojedynczych ludzi lub kilkuosobowe zespoły. Przy grach indie nie ma wiszącego nad nimi wielkiego wydawcy ani nie są częścią znanej, wielkiej franczyzy – są jak czysta kartka papieru, na którą można nanieść co tylko dusza zapragnie w takiej konwencji, jaka zamarzy się deweloperowi. Dobrym przykładem jest tutaj opisywane wcześniej na moim blogu Art Of Rally, które prezentuje zupełnie inny typ gry rajdowej – takiej, w której fotorealizm nie ma znaczenia i to, co liczy się najbardziej, to atmosfera i vibe.
No dobra, ale co z tym JDM Japanese Drift Master?
JDM to kolejny “indyczek”, który próbuje znaleźć dla siebie niszę wśród oklepanych już gier wyścigowych. Tym razem akcja dzieje się w japońskich górach i dolinach, a naszym zadaniem jest stać się najlepszym kierowcą malowniczego regionu Kraju Kwitnącej Wiśni. I należy pamiętać, że miejsce, w którym gra się rozgrywa wpływa na wszystkie aspekty świata przedstawionego i nie mówię tylko o tym, że jeździ się po przeciwnej stronie drogi niż u nas – samochody ruchu ulicznego to Kei-cary, zwykłe Civici i Micry, a okazjonalnie można spotkać Toyotę Mark X czy Nissana Stagea. Nawet w salonie samochodowym „auta z zachodu” mają pojawiać się stosunkowo rzadko – będzie można to sprawdzić dopiero w pełnej wersji gry, ale o tym zaraz.
Gra powstała dzięki bezpośredniej inspiracji klasycznym już Initial D. Tę stylistykę miesza z fizyką jazdy znaną ze starszych Need For Speedów oraz mocnymi nawiązaniami do obecnej kultury modyfikowania aut pełnej szerokich bodykitów i przywiązania do detali. Widać to także w liście częściowo licencjonowanych samochodów – mamy tutaj zarówno klasyczne Subaru i Mazdy, jak i nowoczesne auta mocno inspirowane najnowszymi trendami w kulturze tuningu.
Ale jeszcze sobie w JDM nie zagracie
Gra nie ma jeszcze nawet daty premiery. Twórcy piszą tylko, że niedługo można spodziewać się ogłoszenia tej daty. Jedyne, co nam pozostaje to czekać i oglądać obrazki prezentowane na Steamowej stronie JDM Japanese Drift Masters.
Na szczęście twórcy udostępnili tam link do darmowego demo produkcji, w które można zagrać już teraz i zobaczyć część tego, co planują. Wersja demonstracyjna nosi nazwę „Rise Of The Scorpion” i pozwala przeżyć trwającą kilka godzin przygodę mającą na celu zaznajomienie się z fizyką jazdy oraz sposobem opowiadania narracji. I właśnie o tym będzie ten wpis – o moich przemyśleniach po przejściu „Powstania Skorpiona”.
JDM Japanese Drift Masters - fabuła
W demonstracyjnej wersji produkcji poznajemy historię Hasokiego Hatori, który jest najlepszym uczniem w szkole i z okazji osiemnastych urodzin dostaje od rodziców w prezencie samochód – Nissana 350Z – czy też raczej Ichibana FairMaidena. To jaskrawo-zielone coupe pozwala mu stawiać pierwsze kroki zarówno w wyścigach profesjonalnych jak i ulicznych, a zarobione w ten sposób pieniądze wydawać na ulepszenia Nie-Nissana.
Pamiętajcie jak wspominałem, że Japanese Drift Masters nawet nie kryje się z nawiązaniami do Initial D? Można odnieść takie wrażenie nie tylko ze względu na miejsce akcji, ale także sposób, w jaki opowiadana jest fabuła. Ta przedstawiona jest w formie stron z mangi, które pełnią rolę cutscenek – można je wszystkie zobaczyć w menu, co pozwala na przypomnienie sobie ostatnich wydarzeń oraz “przeczytanie” gry, jakby faktycznie była komiksem. To ciekawy zabieg, który w porównaniu ze stworzeniem klasycznej animacji na pewno oszczędza twórcom sporo czasu, a przy tym nie jest tylko statyczną planszą z tekstem. No dobra, jest, ale wydaje mi się, że stworzenie mangi wymaga jednak nieco więcej wysiłku i postarania się niż zwykłe wklejenie tekstu na planszę.
Najważniejszy jest poślizg - reszta nie ma znaczenia.
Typowo dla wyścigów górskich, w Japanese Drift Masters najważniejszą mechaniką jest drift – samochody są za duże, by pokonywać serpentyny linią wyścigową i mniej czasu traci się po prostu wyrzucając tył auta na zewnętrzną i chwytając poślizg tuż przed wyjechaniem na prostą. A driftuje się wszędzie – rodzaj dostępnych modyfikacji narzuca bardziej widowiskowy styl jazdy, więc nie ma sensu skupiać się na przyczepności, bo jej nie ma i nie będzie.
Demo daje nam jednak znać, że w pełnej wersji JDM Japanese Drift Masters będą również inne tryby rozgrywki, takie jak Grip i Drag, do których będzie trzeba podejść zupełnie inaczej. W demo ich jednak nie ma i możemy ich spróbować tylko na misjach szkoleniowych – i faktycznie pomimo niewielkiej przystawki czuć, że potrzebna jest tutaj inna technika i zapewne inne samochody. Na razie jednak wskaźniki driftu są z nami cały czas, na Grip i Drag trzeba poczekać.
Fizyka jest… no cóż.
Graliście kiedyś w stare Need for Speedy? Rzuciło Wam się w oczy, że momentami samochody zachowują się, jakby były z kartonu i odbijają się od ścian, jakby nic nie ważyły? Podobnie jest w JDM Japanese Drift Masters, gdzie uderzenie tyłem o barierkę może spowodować bardzo agresywny obrót auta w drugą stronę. I domyślam się, że jest to wynikiem braku implementacji uszkodzeń samochodów (bo na ten sam problem cierpi też Forza Horizon 5), ale tutaj było to dla mnie o wiele bardziej zauważalne. Szczególnie, że jednocześnie czuć masę Nie-Nissana wynoszącą 1545kg, która potrafi utrudnić szybkie zmiany kierunku.
Oprócz tego jest… właściwie okej. Nie uważam silnika fizycznego za wybitny, ale też nie jest zły – jest po prostu okej. Myślę, że w finalnej wersji będzie on nieco usprawniony, natomiast na ten moment gra czaruje klimatem, fabułą i niestandardowym dla gier wyścigowych regionem akcji, ale nie fizyką jazdy. Dym z opon natomiast jest bardzo widowiskowy, a wchodzenie w poślizgi daje wiele satysfakcji – ale nie jest to wybitne.
Pamiętajcie jednak, że to niewielka gra
Niewielka gra z dużymi ambicjami, to prawda, ale to wciąż nie jest poziom najlepszych pozycji w tym segmencie. Fabularnie demo trzyma się kupy, ale silnik fizyczny nie jest najlepszy, podobnie jak grafika. Nie mogę napisać, że jest zła, to byłoby kłamstwo, ale nie jest najlepsza – tekstury są nieco nieostre, a momentami cienie i odbicia wyglądają bardzo sztucznie. Chociaż należy dodać, że na ekranach ładowania obrazki są bardzo ładne – dobrym pytaniem byłoby na ile te obrazki są wykonane w grze, a na ile są to tylko rendery.
Muzycznie natomiast nie mogę nic zarzucić, oprócz tego, że ilość dostępnych utworów nie powala. Jest nawet radio, które ma 4 stacje: EDM, Phonk, Rock oraz Mix będący połączeniem trzech poprzednich. Utwory, które odtwarzane będą w Waszych głośnikach (lub słuchawkach) są typowo japońskie, łącznie z tym, że teksty są właśnie w tym języku. To ciekawy detal w mojej opinii.
Czy warto czekać na Japanese Drift Masters?
To zależy.
I to jest naprawdę potężne “to zależy” – jeśli lubicie klimaty z Initial D oraz rozbudowany tuning samochodów znany z serii NFS czy The Crew, a fizyka… jeśli gracie w gry arkadowe, to chyba nie jest to dla Was najważniejszy element rozgrywki – to tak, jest na co czekać.
Jeśli jednak od gry oczekujecie symulacji i dokładnego oddania fizyki jazdy, to JDM Japanese Drift Masters nie jest dla Was – to produkcja skupiona na klimacie i tuningu, nie na fizyce. Dla emocji związanej z górskimi serpentynami lepiej zmodujcie Assetto Corsę.
Inną sprawą, która dodaje “to zależy” wielkości jest cena. Jeśli JDM będzie cenił się jak dobre gry AAA i przebije ceną barierę 250pln, to ja odpadam. Jeśli jednak żądana kwota będzie akceptowalna – na przykład 150pln – to ja jestem na tak, i chętnie sobie Japanese Drift Master sprawię na święta lub urodziny.
Jeśli chcecie spróbować swoich sił – serdecznie zapraszam, ja przez te kilka godzin bawiłem się świetnie. By pobrać darmowe demo wystarczy kliknąć w TEN LINK, a by dodać grę do listy życzeń na Steam kliknijcie TUTAJ.