ivolucja.pl

Korpo-tuning, czyli producenci biorą się za modyfikacje

Tuning samochodu to domena prywatnych właścicieli albo firm działających w tym biznesie. Ale co jeśli to producent samochodu się za to weźmie?

Wszyscy kochają tuning samochodowy. Zależy od jego formy oczywiście, bo popsy i bangsy służą do tego samego, co czarna kulka w słynnej zagadce, ale ciężko nie docenić dobrze dobranych felg czy lakieru. Jednak mogłoby się wydawać, że producenci samochodów nie lubią się z modyfikacjami – w końcu to nie w ich interesie, żeby jakiś prywaciarz poprawiał ich robotę zmieniając felgi, zawieszenie czy grzebiąc w silniku.

Ku zaskoczeniu wszystkich okazuje się, że często marki takie jak Volkswagen, Toyota czy Jeep bardzo cenią sobie społeczność entuzjastów, którzy modyfikują ich samochody i często prezentują swoje pomysły co można zrobić z Focusem lub Corollą.

Ale po co?

Dobre pytanie. Producenci samochodów często zdają sobie sprawę, kto kupuje ich samochody i co z nimi robi – tam pracują ludzie, których zadaniem jest szukanie informacji na ten temat i śledzenie stron takich jak Speedhunters czy Stancenation. Dodatkowo, klientom samochodów często zależy na tym, żeby się wyróżnić – mówił o tym Chris Bangle, że samochód to często jest nie tylko środek transportu, ale po prostu nasz awatar na drodze, za pomocą którego pokazujemy, kim jesteśmy.

Ale to nie są jedyne powody, dlaczego producenci samochodów próbują swoich sił w tuningu. Tych powodów jest trochę więcej – przyjrzyjmy im się. 

Pokazanie możliwości personalizacji

Land Rover Defender ma całe mnóstwo fabrycznych akcesoriów, od bagażników dachowych przez drabinki, aż po snorkle i wyciągarki.

Jak pisałem – wielu właścicieli próbuje wyróżnić się, modyfikując swój samochód. Czy to chodzi o naklejki, felgi, wydech czy inne elementy, to nie ma znaczenia – wyróżnij się albo zgiń. Niektórym co prawda wystarczy to jak auto wygląda standardowo, ale ci zwykle nie są blachosmrodziarzami z zamiłowania. Marki samochodowe często wychodzą naprzeciw klientom, którzy chcą się wyróżnić, oferując dodatkowe akcesoria montowane przez dealerów lub nawet w fabryce. Tutaj dobrze sprawdzają się SUVy, mające wyglądać na prawdziwe terenówki – producent pokaże na jakichś targach takie auto oblepione wszystkimi akcesoriami takimi jak snorkel, bagażnik dachowy czy dodatkowe osłony pod silnikiem i powie, że coś takiego można zamówić. Owszem, komplet kosztuje tysiące dolarów, ale jest to pokazanie możliwości personalizacji. Taki halo-model samochodu, którego niewiele osób zamówi, ale ten, kto zamówi auto bez akcesoriów będzie myślał, że jego jest prawie taki sam. Coś jak kupienie Audi A3, ale w głębi duszy tkwi chęć kupienia R8. Albo Civica, myśląc o NSXie. Rozumiecie schemat. 

Dodatkowo modyfikacje oferowane przez producenta powodują, że klient może usprawnić swoje nowe auto bez tracenia gwarancji i ryzyka zepsucia czegoś w środku, a to może być istotne dla niektórych kupujących.

Udowodnienie czegoś

Do dziś Skoda Octavia vRS jest rekordzistką w klasie aut z silnikiem o pojemności do 2.0 i turbodoładowaniem. Miała 600hp i spadochron zamiast hamulców.

Czasem producent samochodu chce coś udowodnić – często te osiągnięcia nie mają żadnego związku z realnym życiem, ale PR sam się nie zrobi, nie? No więc producenci modyfikują swoje samochody, żeby ustanowić jakiś rekord – czy to jest najwyższa prędkość na Bonneville Salt Flats czy najszybszy wjazd na Pikes Peak, bez różnicy – przynajmniej przez moment będzie o tym osiągnięciu głośno. I nie mówię tutaj o autach zbudowanych specjalnie by osiągać szalone cele jak Peugeot 208 T16, tylko o delikatnie zmodyfikowanych autach ulicznych jak Octavia, którą widzicie na zdjęciu. 
W ten sposób zmodyfikowane samochody zwykle nie są dostępne do kupienia, ale pokazują możliwości modelu i marki w całości. Pokazują wytrzymałość komponentów, z których złożony jest samochód nawet w bardzo ekstremalnych warunkach. No bo przecież to nie jest takie hop-siup pojechać Octavią 325km/h na godzinę. Chyba, że jesteś przedstawicielem handlowym, ale to inna konkurencja. 

Zrobienie show

Poszerzone nadwozie, Airride, spoiler montowany do dachu i koguty. Czyż to nie jest wspaniałe?

W tym przypadku producenci samochodów wcale nie różnią się od nas, entuzjastów. Oni też chcą zrobić wrażenie, popisać się i generalnie zrobić hałas dookoła swoich aut. Normalna rzecz.
W takich sytuacjach marki często współpracują z warsztatami tuningowymi, takimi jak Bisimoto czy Hoonigan, by podkręcić swoje samochody i pokazać entuzjastom, co można zbudować z potencjalnie nieciekawych aut. Zdarzają się także współprace z instytucjami państwowymi takimi jak policja czy straż pożarna, których zadaniem jest uświadomienie buntującej się młodzieży, że “krawężniki” też są wporzo i też bardzo lubią motoryzacje. Taka PRowa sztuczka, żeby dzieciaki uznawały ich za swoich i nie robiły im na złość. To oczywiście nic nie daje, ale policyjny Nissan GT-R wygląda wyjątkowo kozacko.

Docenienie fanów

JT Scrambler to koncept Jeepa z 2019 roku. Bazuje na Gladiatorze i łączy retro z poprawionymi zdolnościami terenowymi.

Imprezy samochodowe często mają motyw przewodni – czasem jest to po prostu zebranie najlepszych projektów z całego świata (Ultrace, SEMA), a czasem motywem przewodnim może być kraj lub marka samochodu. W przypadku gdy samochodowe show skupione jest tylko na jednej marce, często obejmuje ona nad nią mniej lub bardziej oficjalny patronat. Dobrym przykładem imprezy skupiającej się na jednej marce jest niemieckie Wörthersee GTI Treffen nad którym patronat przejął Volkswagen. Od samego początku był to event zrzeszający fanów tej konkretnej marki, więc w pewnym momencie VW oficjalnie zaczął się w niego angażować, prezentując co roku odjechane koncepty na bazie swoich modeli, chcąc w ten sposób podziękować społeczności za lojalność i zaangażowanie. Tak powstały takie samochody jak VW Golf W12, realne Volkswagen Vision Gran Turismo czy Up! GTi, który później wszedł do produkcji.
Innym eventem, który zrzesza fanów jednej marki jest Jeep Easter Safari, na które Jeep (duh…) co roku przygotowuje kilka totalnie odjechanych konceptów, zwykle na bazie Wranglera lub innych typowo terenowych modeli. Tutaj możemy wymienić Jeepa Wranglera Trailcat, Magneto czy JT Scramblera. 
Widząc takie samochody czułbym się doceniony nie tylko jako fan marki, ale jako fan motoryzacji w ogóle. Jeep zyskuje w moich oczach naprawdę dużo, gdy patrzę na jego koncepty, a Golf W12 na zawsze zapisał się w mojej, i nie tylko mojej, pamięci. 

Łamanie stereotypów

Myślę, że już po nazwie i felgach część z Was spodziewa się, że ten wóz to fuzja Micry z 350Z'etem.

Każda marka samochodowa ma przypiętą jakąś łatkę – z resztą nie tylko marka, czasem już nazwa modelu wystarczy, żebyśmy sprofilowali właściciela. Takie stereotypy często marce przeszkadzają, gdyż uznanie jej za nudną, albo taką bezpieczną dla emeryta to zupełnie nie jest łatka, którą jakikolwiek producent chce mieć przypisaną. Szczególnie, jeśli próbuje rywalizować jak równy z równym z markami, które mają bardziej młodzieżowy lub dynamiczny wizerunek.
W takich sytuacjach marka prezentuje koncept, który jest zmodyfikowaną wersją produkcyjnego modelu. W założeniu taka sztuczka ma pokazać pazur, szybkość i dynamiczność drzemiącą w tym statecznym i niezbyt ciekawym samochodzie. Dobrymi przykładami takich działań są Volvo XC90 PUV (Power Utility Vehicle), czyli pierwsza generacja dużego SUVa Volvo z V8’mką Yamahy podkręconą do 650hp, Toyota Aygo Crazy (świetna nazwa swoją drogą), która zmieniła niezbyt szybki wózek na zakupy w prawdziwego szaleńca z centralnie umieszczonym silnikiem 1.8 z turbo o mocy 200hp, a także Nissan Micra SR350, w którym tylne siedzenia zastąpiono 3.5-litrowym V6 o mocy 310hp, a w miejscu oryginalnego silnika znalazł się aluminiowy zbiornik paliwa.
Dzika to rzecz taki fabryczny tuning – często tylko i wyłącznie z powodu wizerunku powstają wozy tak odjechane, że nawet szaleni mechanicy nie byliby w stanie czegoś takie obmyślić.

Pokazanie nowej wersji

W odróżnieniu od produkcyjnego Neona SRT-4 koncept miał kompresor zamiast turbo. Moc? Ponad 200hp. Ile konkretnie? Brak danych.

Czasem producenci pojawiają się na targach SEMA ze zmodyfikowanym samochodem, nie po to, żeby zaoferować nowe akcesoria. Ani nie po to, żeby docenić fanów – chociaż to po części też. Czasem producenci pokazują auto po tuningu, żeby sprawdzić zainteresowanie klientów podobnym, seryjnie produkowanym samochodem. 
Oczywiście seryjnie produkowana wersja będzie nieco słabsza, bez neonów czy komicznie wielkich głośników, ale będzie w podobnym stylu. Też zadziorna, też szybka, też wyzywająca, ale tym razem zgodna z regulacjami i spełniająca homologację. Tutaj dobrym przykładem niech będzie Dodge Neon SRT Concept, który później trafił do produkcji pod nazwą Neon SRT-4.

“Retrofuturyzm”

Nawet moje ukochane Audi A2 doczekało się kuracji odmładzającej!

Kojarzycie takie hasło jak “Restomod”? Na pewno, ale dla tych którzy nie wiedzą co to jest, już przypomnę. Restomody to stare samochody odrestaurowane z użyciem nowoczesnych części – tak, by zachować zewnętrzną formę i charakter klasycznego auta, ale uniknąć wszystkich wad takiej konstrukcji, kiepskiego silnika, słabego zawieszenia czy innych mankamentów. Owszem, są ludzie, którzy klasyki uwielbiają właśnie za możliwość doświadczenia starej technologii, ale są też ludzie, którzy chcą cieszyć się klasycznym wyglądem bez rezygnacji z nowoczesnej technologii – i dla takich właśnie ludzi powstają restomody.
Jest sporo firm, które oferują właśnie takie usługi. Na pierwszą myśl przychodzi Singer, Ring Brothers czy Kimera. Czasem jednak biorą się za to producenci pokazując swoje wersje odświeżonych klasyków. Zwykle to tylko ćwiczenie stylistyczne i gdybanie, bo bardzo rzadko taki “fabryczny restomod” może trafić w ręce klientów. Są takie sytuacje jak na przykład 300 SL Gullwing, który chociaż okropny, to wszedł do krótkoseryjnej “produkcji”, o ile można to tak nazwać. Zwykle jednak idee przedstawione w ten sposób mają przekonać publikę, że nawet stare modele można unowocześnić i dostosować do wymogów (patologicznych) stref czystego transportu albo po prostu zrobić tak zwany “future proofing”. Nie wiem tylko jaki w tym cel, skoro producentom chodzi o sprzedawanie nowych aut, a nie udoskonalanie starych – ale co ja tam wiem, ja się cieszę że takie auta powstają.

Co myślicie o fabrycznym tuningu?

Uważacie, że samochody tuningowane powinny zostać w motoryzacyjnym podziemiu i producenci aut mają skończyć się wydurniać? Czy może lubicie kiedy marka samochodowa doda coś od siebie, rzuci ideą co można zrobić z jej samochodem?

Osobiście to dla mnie bardzo ciekawe co producent ma do powiedzenia w temacie modyfikacji swojego modelu. Zwykle grzebanie we flakach samochodu jest kompletnie niezgodne z polityką marki – traci się przez to gwarancję, a nowsze auta mają coraz więcej zabezpieczeń, żeby przypadkiem nic nie “zepsuć” – a tu proszę, sam producent wyciąga rękę do fanów i pokazuje pomysły.
Te pomysły nie zawsze są trafione, ale zawsze są ciekawe i pokazują pasję inżynierów pracujących w centrali, którzy zwykle muszą kłócić się z księgowymi żeby wprowadzić jakiś smaczek. Te zmodyfikowane samochody pokazują, że pomimo księgowych jest gdzieś w środku jakiś ogień pasji do motoryzacji. 

I za to należy się szacunek.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *