Branie udziału w zawodach F1 może pójść w dwie strony - albo stracicie pieniądze i coś wygracie, albo stracicie pieniądze.
Wyobraźcie sobie taki scenariusz: wygrywacie w “Turbo-totku – Loterii z Kompresorem” niesamowitą ilość pieniędzy. Naprawdę taki szmal, że głowa mała. Taką ilość cebulionów, że możecie wypełnić nimi skarbiec Sknerusa McKwacza i nawet nie poczuć różnicy. I pierwsza myśl jaką macie to pytanie, “jak to wszystko wydać tak, żeby nie mieć z tego zupełnie nic?”.
I mam odpowiedź na Wasze zmartwienia – wystarczy, że postanowicie wystawić swój zespół w F1. Znaczy, teraz jest limit kosztów, ale zaufajcie mi, że gdyby go nie było to poszlibyście z torbami w mniej-więcej takim czasie jakiego bolid Maxa Verstappena potrzebuje by osiągnąć pierwszą setkę na prędkościomierzu. Jeśli mielibyście farta to udałoby Wam się dotrwać do dwójki z przodu.
Nie wierzycie? Przeczytajcie o tych 10 producentach, których spotkał właśnie taki scenariusz.
Peugeot (1994 - 2000)
Jakie znacie francuskie zespoły w F1? No Renault, Alpine (które właściwie jest Renault z inną nazwą) możecie też kojarzyć takie zespoły jak Ligier, Matra, Talbot… Dobra to nie był najlepszy pomysł, żeby zaczynać ten akapit od tego że nie było francuskiego uczestnictwa w F1.
W każdym razie – producent silników o którym możecie nie wiedzieć to… Peugeot. Tak – pod koniec XX wieku “Pugi” dominowały wszędzie: rajdy, Le Mans, wyścigi samochodów turystycznych, Paryż-Dakar… gdzie nie spojrzeć gdzieś był jakiś Peugeot na bardzo wysokim miejscu. Logicznym więc krokiem było przejście do F1, by i tam zdobywać topowe miejsca podium. I to właśnie zrobiła francuska marka nawiązując współpracę z McLarenem w roku 1994. I teraz nie mogę powiedzieć, że współpraca była całkowicie bezowocna – bolidy napędzane silnikiem Peugeota zdobyły 8 podiów w sezonie 1994. Szkoda tylko, że aż 17 Grand Prix skończyło się awarią układu napędowego. Innym problemem był fakt, że Peugeot nie rozwijał swojej jednostki napędowej, więc nie dość, że nie zwiększała mocy, to jeszcze wiecznie się psuła – nie kupuję się aut na F i tak dalej…
Od roku 1995 było jeszcze gorzej – Mclaren dał sobie siana i zrezygnował ze współpracy i zamiast niego z silnikami Peugeota jeździły bolidy zespołu Jordan. W ciągu 3 lat współpracy Jordan-Peugeot udało się tylko 5 razy sięgnąć po miejsca na podium. Od 1998 do 2000 roku silniki Peugeota trafiły do bolidów zespołu Prost by stworzyć całkowicie francuski team. Skończyło się… hm – tak jak się spodziewacie i dlatego cały sprzęt Peugeota został sprzedany firmie Asiatech, która potem dostarczała silniki zespołom takim jak Arrows (2001) i Minardi (2002). Gorzki koniec tej historii jest taki, że silniki Asiatech były naprawdę niezłe. Gorzej, że były trudne w prowadzeniu, więc w 2003 roku zostały zastąpione silnikami Coswortha.
Yamaha (1989 - 1997)
Yamaha to wspaniała marka, którą mogą kojarzyć nie tylko fani dwóch kółek ale także samochodów (budowała wiele silników Toyoty) i instrumentów muzycznych. Ciekawe jednak, ilu fanów Formuły 1 kojarzy markę z tym sportem?
Nie zdziwiłbym się gdyby ta liczba oscylowała w okolicach 17 osób… teraz 18, bo też się dowiedziałem że Yamaha dostarczała silniki do F1 w latach 1989 – 1997. I należy Yamasze oddać, że bolidy wyposażone w ich silniki zdobyły kilka podiów, co jest powodem do dumy. Problem w tym, że wszystkie zespoły (a trochę ich było), którym Yamaha dostarczała silniki uskarżały się na to samo czyli awaryjność i mniejszą niż u konkurencji moc.
Przygoda Yamahy w F1 skończyła się w roku 1997 po tym jak ani Zakspeed (1989-1990) ani Brabham (1991), Jordan (1992), Tyrell (1993-1996) oraz Arrows (1997) nie osiągnęli sensownych rezultatów.
Lamborghini (1989 - 1993)
To że Lamborghini brało udział w F1 jest nieco ironiczne, bo założyciel marki Ferruccio Lamborghini nigdy nie chciał brać udziału w wyścigach. Nie żeby to miało znaczenie – w tamtym czasie Ferruccio już dawno porzucił Lamborghini i zajął się wskrzeszaniem Bugatti. Ale to temat na inną historię.
Komu w takim razie zależało, aby Lamborghini startowało w F1? No cóż – Chryslerowi, który miał na Lamborghini ambitny plan: po pierwsze zrobić z niego pełnoprawnego rywala Ferrari, a po drugie wprowadzić swoje modele “by Lamborghini” jako luksusowe wersje. To drugie oczywiście nie miało prawa się udać, a to pierwsze… Um… też – ale kierunek był dobry.
Tak więc w 1989 roku zaczęła się przygoda Lamborghini w F1. Najpierw jako dostawca silników dostarczało jednostki napędowe zespołowi Larousse (od 1989-1990, 1992-1993), który został wybrany specjalnie, gdyż starano się uniknąć sytuacji w której niedopracowany silnik zaszkodziłby jednemu z najlepszych zespołów. W 1990 Lamborghini dostarczało także silniki Lotusowi, z kolei w 1991 silniki Lamborghini miały zespoły Ligier i Modena. W 1992 roku Lamborghini powróciło pod maskę Larousse i Minardi, by skończyć swoją przygodę z F1 po roku 1993.
Wróćmy jeszcze przez chwilę do zespołu Modena, bo jest o tyle ciekawy, że był klasyfikowany jako fabryczny zespół marki z bykiem w logo. Super sprawa, szkoda tylko, że silniki były średnie i niezależnie od tego, jaki zespół ich używał rezultaty były… mierne. Nie żartuję – jedyny sukces tej jednostki napędowej to trzecie miejsce na Grand Prix Japonii w roku 1993.
Jaguar (2000 - 2004)
Wiecie jaki amerykański koncern oprócz Chryslera chciał mieć pełnoprawnego rywala Ferrari? Ford. W tym przypadku planem było wrzucić w tę rolę Jaguara. Plan był odważny, szczególnie, że Jaguar nie wchodził do gry jako dostawca silników, a pełnoprawny zespół, którego nazwa pojawiała się nie tylko na bolidzie ale także jako oznaczenie zespołu. Brzmi super, co?
No musiało tak brzmieć w głowach zarządu Forda (który w tamtym czasie posiadał Jaguara). Problem w tym, że… sytuacja na torze była zupełnie inna. Podczas 5 sezonów (2000-2004) kiedy Jaguar ścigał się w F1 najlepszym wynikiem było siódme miejsce w klasyfikacji konstruktorów, a żeby przelać szalę goryczy to przez cały ten czas sumarycznie zespół nie zdobył nawet stu punktów. I tyle było ze snów Forda o Jaguarze w F1 – po 2004 roku zespół się zwinął i…
…został wykupiony przez Red Bulla, który w 2005 roku wystawił po prostu bolid Jaguara przygotowany na ten rok. Potem poszło już z górki i historię z Maxem Verstappenem i Sebastianem Vettelem w rolach głównych znacie.
Subaru (1989 - 1990)
Subaru to marka, która kojarzy się głównie z reklamami adresowanymi do homoseksualnych kobiet, Malcolmem Bricklinem, trzecim światłem umieszczonym pod przednim znaczkiem, rajdami, napędem na 4 koła i silnikami typu boxer.
To jednak, z czym Subaru się nie kojarzy jest Formuła 1. Właściwie to dobrze, bo nie było to miejsce największych sukcesów dla tej marki. Albo powiem nawet inaczej – nie było to miejsce żadnych sukcesów dla tej marki. Żeby nie było tak źle: doceniam odwagę, by do sportu zdominowanego przez 3,5 litrowe V10 wejść z dwunastocylindrowym bokserem ale… Hm, po tym co zaraz przeczytacie nie będziecie zdziwieni, że Subaru wycofało się po zaledwie roku.
Otóż – z rzeczy, które jednostka Subaru miała możemy wymienić nietypowy design. Z rzeczy których nie miała… cóż: bezawaryjność, moc, niska masa, niewielkie rozmiary i jakiekolwiek sukcesy, których swoją drogą nie mogło być gdy bolid nigdy nie dojeżdżał do mety.
Ta historia mogła mieć jednak ciekawy epilog, mianowicie były plany by Koenigsegg korzystał z tego silnika w swoich autach sportowych. Jednak nic z tego nie wyszło i szwedzki producent skorzystał z fordowskich silników rodziny Modular 4,6 V8. To chyba wiele mówi gdy do superauta montują silnik z pick-upa zamiast tego z bolidu Formuły 1.
Toyota (2002 - 2009)
Toyota to świetna marka, która zrewolucjonizowała przemysł motoryzacyjny na więcej niż jednej płaszczyźnie. I czasem zdarzały jej się krzywe akcje (czytaj: oszustwa) by zdobyć przewagę, ale w F1 regulamin jest na tyle restrykcyjny i skomplikowany, że bez tęgiego umysłu ciężko jest wymyślić cokolwiek co wykorzysta szarą strefę w przepisach i poprawi osiągi bolidu.
No więc Toyota była zdana sama na siebie. I plan był prosty – wykorzystać wiedzę i metody zdobyte przy produkcji i sprzedaży samochodów drogowych by osiągnąć sukces w F1. Brzmi świetnie, problem w tym, że F1 rządzi się własnymi prawami i obwinianie użytkowników urządzeń (czytaj: kierowców) za słabe rezultaty pracy nie pomaga rozwojowi zespołu i bolidu. Dodatkowym problemem był fakt, że zespół Toyoty niechętnie rozwijał bolid, bo przecież to wina kierowców, że auto nie jest szybkie i żadne poprawki nie są potrzebne.
I taka strategia może i sprawdza się w przypadku budowy normalnych aut drogowych, ale w F1 jedyne do czego doprowadziła to frustracja i brak rezultatów.
Finalnie po 7 sezonach spędzonych co najwyżej w środku stawki Toyota wycofała się z F1. Były propozycje wykupu zespołu, ale finalnie nic z tego nie wyszło.
Caterham (2011 - 2015)
To kolejna pozycja, w której marka może dostać medal za odwagę. Caterham to raczej manufaktura, która sprzedaje rozwojowe wersje Lotusa 7 w różnych wersjach – od ultra lekkiej 170 aż po hardcore’owe 620. I jak się domyślacie, udział tak małego producenta w F1 to dość ambitny plan.
I nawet ze wsparciem malezyjskich inwestorów ten zespół był posklejany na taśmie i gumie do żucia – ich najlepszy wynik w pojedynczym wyścigu to 10 miejsce, a najwyżej klasyfikowany kierowca jeżdżący dla Caterhama zajął honorowe 19 miejsce w klasyfikacji generalnej.
I to nie był koniec fatalnej kariery Caterhama w F1 – pod koniec swojego ostatniego sezonu w roku 2014 zabrakło im pieniędzy, by startować w wyścigach i musieli prosić fanów o pomoc finansową. Naprawdę straszny los dla zespołu związanego z tak fajną marką.
Ale przynajmniej ich bolidy będziemy pamiętać na długo, bo miały z przodu coś, co uprzejmi ludzie nazywali środkowym palcem, a ci mniej uprzejmi… hm – jesteście w stanie się domyślić.
Marussia (2012 - 2015)
Kolejna mała marka, która zdecydowanie nie powinna brać się za F1 to Marussia. I tak – domyślam się, że nikt nie wie co to jest więc już wyjaśniam.
Marussia była niewielkim rosyjskim producentem samochodów sportowych, który operował w latach 2007 – 2014 i produkował model B2 znany między innymi z gry Need For Speed Most Wanted wydanej w 2012 roku.
Problem w tym, że Formuła 1 to bardzo drogi sport i uczestnictwo w nim jako niewielka marka może okazać się klęską.
I tak też było w tym przypadku – najwyższe miejsce zajęte przez kierowcę bolidu Marussia to pozycja 9 w GP Monaco w 2014 roku – wtedy też cały zespół osiągnął najlepszy wynik w klasyfikacji konstruktorów, również dziewiąte miejsce.
Chciałbym też przy okazji uczcić pamięć Julesa Bianchi, kierowcy dla zespołu Marussia, który zmarł po wypadku podczas Grand Prix Japonii w 2014 roku.
Spyker (2007)
To już ostatni niszowy producent, obiecuję.
Spyker to kolejna stosunkowo niewielka firma produkująca auta sportowe słynące z artystycznego wyglądu i mocnej inspiracji awioniką. Coś jak Saab, którego Spyker kiedyś prawie wykupił, a potem zabrakło im hajsu.
Może bym im go nie zabrakło gdyby nie przewalili wszystkiego w 2007 roku na uczestnictwo w F1 z którego nic nie wynikało?
Tak, to kolejna z tych historii, w których mała firemka bierze udział w zawodach dla wielkich molochów i dostaje wciry. Jest to smutne, ale przyznać muszę, że bardzo podobały mi się szaro-pomarańczowe bolidy tego zespołu.
Wyróżnienie: Porsche
Ta pozycja jest jedynie wyróżnieniem, bo w typowo niemiecki sposób Porsche zdało sobie sprawę, że brnie do nikąd i odpuściło w ostatniej chwili starty w F1.
Został im jednak silnik, 3,5 litrowe V10, które miało napędzać bolid Formuły 1. No i cóż – ta jednostka napędowa nie sprawdziłaby się jako silnik w F1 ale…
…kilka lat później powstała potrzeba zbudowania supersamochodu, który będzie pokazem technologicznym i zostanie najlepszym Porsche wypuszczonym do tej pory.
I tak powstało Porsche Carrera GT, ostatni potomek myśli Porsche o startach w F1. Silnik stosowany w tym aucie w prostej linii wywodził się od 3,5 litrowego V10 przygotowywanego do startów w F1, był jednak zwiększony do 5 litrów pojemności, a jego limiter obrotów był w okolicach 9 tysięcy RPM, a nie 20 jak to często ma miejsce w F1.
No to już wiecie co zrobić z wielką wygraną
Albo raczej czego nie robić jeśli nie chcecie po prostu spalić pieniędzy. Z drugiej strony… Myśl o tym, że potem można do CV dopisać “szef zespołu F1” jest bardzo kusząca.