Wielu uważa, że najlepszym rodzajem nadwozia jest sedan. Ale jaki jest najlepiej wyglądający sedan?
BMW E39, duh.
Problem, albo też nie – zależy jak na to spojrzeć, jest taki, że ten sedan BMW ma absolutnie idealne proporcje. Wygląda tak, jakby ktoś dokładnie wyliczył jak powinien wyglądać idealny sedan i nie gmerał przy tym więcej. Idealna niemiecka precyzja i czysta japońska staranność (projektant E39 był Japończykiem).

To oznacza, że jest nudny. Nieciekawy. Po prostu doprowadza ideę do perfekcji i nie robi nic więcej. Nie oznacza to oczywiście, że nie uważam go za zły wóz – nieprawda, sam bym chciał E39 mieć, najlepiej z jakąś mocną rzędową szóstką.
Są jednak ciekawsze sedany

I nie mówię tutaj o jakichś wydumkach typu Toyota Origin, które nie dość, że są brzydkie to jeszcze nie do kupienia.
Mówię tutaj o sedanach, które nie boją się ryzykować, stawiać wszystkiego na jedną kartę. O sedanach, które emanują stylem i są raczej wyborem mniej z rozsądku, a bardziej z widzimisiów.
No bo wiecie – trzeba być naprawdę dziwnym człowiekiem, żeby popatrzeć na te wszystkie niemieckie, sprawdzone i prestiżowe marki premium po czym odwrócić się na pięcie i pójść do innego salonu w celu kupna obiektywnie gorszego samochodu w tej samej cenie.
A takiego właśnie wyboru dokonywali kupujący Chryslera 300C
Albo inaczej – takiego wyboru dokonywali klienci Chryslera kupujący auto w Europie, do sprzedaży w USA przejdziemy później.

Na starym kontynencie 300C miał rywalizować z dobrze znanymi na rynku modelami, takimi jak BMW Serii 5 E60/E61, Mercedes E-Klasa W211 czy Audi A6 C6. I jeśli spojrzeć tylko na cenę zakupu nowego egzemplarza w salonie, to Chrysler był nawet droższy niż propozycje z Niemiec. Owszem dostawało się za to samochód większy, z mocniejszym silnikiem i aparycją Bentleya za 5 złotych, trzeba jednak pamiętać, że jakościowo Chrysler był typowym amerykańcem. Wnętrze było poskładane z używanych patyczków do uszu, a w lukach pomiędzy elementami deski rozdzielczej mogłaby zmieścić się osoba eksplorująca szczeliny w jaskiniach.
Nie trzeba być geniuszem, żeby domyślić się, że większość europejskich klientów nie była chętna wymienić swoich pieniędzy na taki samochód. Owszem, część to zrobiła, ale jak już wcześniej pisałem – wynikało to raczej z widzimisiów niż realnych kalkulacji. Szczerze mówiąc doskonale rozumiem taki wybór, 300C jest wizualnie sporo ciekawszy niż konkurencja.
"That's the sh*t, man!"

Amerykanie natomiast pokochali Chryslera 300C. Absolutnie uwielbiali ten samochód. „Trzyseta” była renesansem amerykańskiej motoryzacji. Była długo wyczekiwanym powrotem do “starych, dobrych czasów”. Była tym, czego oczekiwali konsumenci.
Po długim czasie marazmu i nudy, przednich napędów i nijakich silników 4-cylindrowych lub jeszcze gorszych V6 Chrysler wszedł z buta… nie, co ja mówię. Chrysler wywalił drzwi razem z futryną i kawałkami ściany dookoła.
Chrysler pokazał model 300C. Wielkiego sedana, ciężką kolubrynę, powrót do tego co kochają amerykanie. Tutaj nie było mowy o 4-cylindrach. Tutaj nie było nawet wspominki o ekologii. Do wyboru były V6 i V8 HEMI. powtórzę to jeszcze raz: HEMI. Powrót do ukochanej przez amerykanów nazwy HEMI po wielu latach nieobecności na rynku. I tak, ta technologia nie była ciekawa, każdy silnik w tamtym czasie już miał hemisferyczną komorę spalania, ale nazwa HEMI wróciła. HEMI oznaczało dla amerykanów moc, wielką pojemność, brak zmartwień i złotą erę muscle-carów. HEMI oznaczało Amerykę. Powrót nazwy HEMI oznaczał powrót Ameryki.
Inną sprawą był sam wygląd 300C

Chrysler 300C był bezczelny, butny, wielki i bezpardonowy. Ten samochód nawet nie silił się na bycie skromnym. Miał wielki chromowany grill, ogromne błyszczące felgi i bardzo ciężką bryłę nadwozia z niemalże pionowym frontem i malutkimi szybami.
Niech więc nikogo nie dziwi, że Amerykanie bardzo szybko zakochali się w Chryslerze 300C. Jeździli nim wszyscy – raperzy, miłośnicy muscle-carów, biznesmeni, osoby starsze i młodsze. Nawet w świecie tuningu Chrysler 300C szybko zdobył uznanie. Owszem, nie chodzi tutaj o tuning jaki znamy dziś, czyli drift lub typowe dla aut japońskich spoilery. Chodzi raczej o tuning w specyficznym, amerykańskim stylu. Osoby modyfikujące 300C wyposażały go w jeszcze większe niż seryjne felgi, neony i odblaskowe lakiery – co obecnie może wydawać się kiczowate, ale bądźmy szczerzy, Chrysler 300C idealnie do tego pasował.
Raz jeden Chrysler nie zawalił sprawy

Koncern Chryslera ma tendencje do absolutnego niszczenia wszystkiego co działa. Dodge Charger i Challenger sprzedają się jak świeże bułki? Świetnie, niech będą elektryczne, nikt się nie połapie. O, klienci lubią Jeepy z V8? Wywalmy tę wersję z gamy. Marka Chrysler nie ma co sprzedawać, bo w ofercie jest tylko Pacifica? Opracujmy nowy model i w ostatniej chwili wycofajmy go z produkcji. Ludzie chcą Hot-Roda? Pewnie, super, zbudujmy Prowlera ale wyposażmy go w dychawiczne V6 i automat.
Ale 300C był tym jednym, jedynym przypadkiem gdy Chrysler nie popełnił błędu. Widząc popularność nowego modelu Chrysler postanowił podwoić stawkę i z butnego Amerykanina w garniturze zrobić prawdziwego pakera. Potężny silnik 5.7 HEMI w układzie V8 to było za mało. Pod maską wylądowało mocniejsze HEMI – tym razem o pojemności 6.1 i mocy 425hp (5,7 miało 340hp), dodatkowo postarano się o jeszcze większe felgi i agresywny bodykit.
Wynik?

Konkretny muscle-car.
Naprawdę chamski sedan. Typ, który najpierw strzela, potem pyta. Gdyby Chrysler 300C SRT-8 był człowiekiem to wchodząc do klubu ochroniarze nawet nie próbowaliby mu powiedzieć, że obuwie sportowe jest zakazane. W restauracji gwizdałby na kelnerów, a potem zostawiał solidny napiwek. Albo wychodził bez płacenia – przy jego charakterze nawet nie byłoby próby zatrzymania go. Innymi słowy, 300C SRT-8 to byłby ten rodzaj człowieka, który chociaż jest w garniturze to nadal pozostaje zawadiaką, bezczelem i kompletnym chuliganem. Ale co mu zrobisz? Nic. Jemu wolno.
I wiem, że są lepsze sedany

Chociażby wspomniane na początku tekstu BMW E39. Albo Audi A8 D2. Albo nawet Mercedes W202. Ale każdy z nich jest wykalkulowany, obliczony, najlepszy jaki mógł być. A Chrysler 300C? Jest źle wykonany i awaryjny, żłopie paliwo jak żul denaturat i ma aparycje chińskiej podróby Bentleya. I co z tego? Ma tyle charakteru, że te wszystkie wady nie mają znaczenia.
I owszem, 300C nie nadaje się na rozsądne auto. Ale idealnie nadaje się na obiekt pożądania i tak go właśnie postrzegam.