10-sukcesów miniaturka

10 zaskakujących samochodowych bestsellerów

Marki samochodowe z zasady nie lubią ryzyka. Czasem jednak model inspirowany szaloną imprezą odnosi wielki sukces - wtedy zdziwiony jest zarówno zarząd jak i rynek.

Producentom często zdarza się wprowadzać na rynek auta, których przeznaczeniem jest wielki sukces i niesamowita popularność – problem w tym, że mnożyć można sytuacje gdy tak się nie dzieje i zamiast rewolucji mamy spektakularną porażkę.

Z drugiej strony, o wiele rzadsze są przypadki odwrotne – gdy pojawia się samochód skazany na bycie ciekawostką, który klienci kochają i są w stanie zapłacić każde pieniądze byle tylko być w stanie go kupić. I właśnie tym, szalenie rzadkim sytuacjom przyjrzymy się dziś.

Volskwagen Golf GTi

Niewiele brakło, a legenda GTi nigdy by się nie zaczęła.

Tak, Golf GTi to legenda – niezależnie czy mówimy o kultowej pierwszej generacji, czy o ultra sportowym Clubsport S w generacji VII. 
Niewiele jednak brakło, a sportowy Golf byłby tylko marzeniem fanów szybkiej jazdy. Legenda mówi bowiem, że grupa inżynierów pracujących nad pierwszą generacją Golfa zastanawiała się co by było gdyby pod maską tego lekkiego hatchbacka upchnąć silnik 1.8 z Passata. Gdy ta grupa szaleńców pokazała efekt końcowy zarządowi Volkswagena ten zgodził się by wprowadzić tego potworka do produkcji – ale tylko jako limitowaną serię.
Klienci jednak tak pokochali sportowego hatcha, że od tego momentu GTi jest utożsamiane z Volkswagenem – i to nie tylko Golfem, ale też Polo, Lupo czy Up!em.

Mini Cooper

Mini ostatniej serii wyglądało prawie identycznie do egzemplarza serii pierwszej.

Mini to auto, które nazw miało więcej niż ja mam liter w nazwisku. Burdel w nazewnictwie nie zmienił jednak nic w kwestii tego ponadczasowości tego miejskiego malucha.
Zadaniem Mini od samego początku było oferowanie taniego środka transportu, który przyspieszyłby gospodarkę i usprawnił transport prywatny. I to się udało – Mini szturmem podbiło miasta i wsie (oraz imprezy sportowe) Wielkiej Brytanii i reszty Europy.
Nieoczekiwany sukces polegał jednak na tym, że Mini produkowane było przez niemal 50 lat (1959-2000) i nie otrzymało w tym czasie większych zmian – nie były potrzebne. Ten maluch był perfekcyjny od samego początku i do tej pory wygląda dobrze niezależnie od otoczenia.

Nissan Qashqai

Historię tego modelu opisał David Twohig w swojej książce "Inside The Machine".

Zanim zaczniemy – NIE, NISSAN QASHQAI NIE BYŁ PIERWSZYM CROSSOVEREM.
Był jednak tym autem, które spopularyzowało ten rodzaj samochodu i pozwoliło odbić Nissana od dna.
Można więc powiedzieć, że sukces Qashqai’a był planowany. Tak… Ale nie, bo plan zakładał sprzedaż na poziomie 100 000 sztuk rocznie (to więcej niż dowolny inny model w Nissana), a tymczasem sprzedaż tego modelu bardzo szybko przebiła 300 tysięcy sztuk tym samym wykraczając poza wszystkie założenia.

Tesla Model S

Nikt nie myślał, że Tesla S będzie sukcesem - jednak rynek zweryfikował niedowiarków.

Tesla Model S to był przełom. Ale chyba nikt nie spodziewał się, jak duży przełom to będzie. Do 2012 roku każdy uważał, że auta elektryczne to tak zwane “Penalty Boxy”, czyli auta, które trzeba kupić, ale nie są one przyjemne ani w jeździe, ani nie mają specjalnych zalet, które warto byłoby wyróżnić. I szczerze mówiąc, EV zasłużyły sobie na taką opinię, bo auta takie jak G-Wiz lub Mitsubishi iMiev były absolutnie do du… um – uznajmy, że jeśli chodzi o bycie samochodem, to były tylko nieco lepsze od Syreny.
Gdy w 2012 swój debiut miała Tesla Model S, czyli pierwszy naprawdę masowy produkt Tesli, nie było dużych nadziei na jego wysoką sprzedaż. Okazało się jednak, że jeśli tylko EV jest sensownie wykonany, ma akceptowalną cenę, dobre osiągi oraz wykorzystuje wszystkie zalety elektrycznego napędu to ludzie naprawdę są zainteresowani. No co za niespodzianka – dobry produkt jest czymś co interesuje klientów. Mimo to – nikt nie uważał, że cokolwiek z Tesli będzie, powszechna opinia zakładała, że to taka chwilowa moda, potem wszystko się zawinie. A tu niespodzianka – Tesla nie dość, że nadal istnieje to jeszcze jest standardem jeśli chodzi o auta elektryczne.

Volvo serii 200

Ile wersji miało Volvo serii 200? A ile chcesz?

Z czego słynie Volvo? Z bezpieczeństwa. A jeśli chodzi o Volvo o najbezpieczniejszej pozycji na rynku? Volvo serii 200, bez dwóch zdań.
Mówiąc bezpieczna pozycja, nie mam na myśli pozycji kierowcy podczas wypadku, a raczej pozycję modelu na liście najlepiej sprzedających się samochodów. Bo, uważajcie teraz – Volvo serii 200, wprowadzone do produkcji w 1974 roku, było produkowane dłużej niż jego następca, czyli Volvo serii 700 (1982-1992) i prawie tak samo długo jak następca następcy, czyli 850 (1991-1997), bo skończyli je produkować dopiero w 1995 roku.
I nie byłoby sensu utrzymywać w produkcji takiego skansenu, gdyby nie fakt, że ten model ciągle się wyśmienicie sprzedawał, nawet w latach 90’. Dopiero przejęcie marki przez Forda zatrzymało czołg o nazwie Volvo 240. Mimo to – Volvo serii 200 to sukces, którego nie spodziewał się nawet producent, a duża ilość egzemplarzy używanych powoduje, że jego popularność nie słabnie nawet dziś.

Citroen DS3

Tworząc swojego stylowego Hatcha Citroen nie odwoływał się do stylu retro.

Citroen w roku 2010 postanowił poeksperymentować i wprowadzić do produkcji wersję premium swojego miejskiego hatchbacka, czyli C3 i nazwać ją DS3. Biorąc pod uwagę wcześniejsze eksperymenty na bazie C3… Wcale nie musiało się to skończyć dobrze. 
Tymczasem ten stylowy hatch okazał się tak popularny, że Citroen zdecydował się wydzielić modele z serii DS jako osobną markę w segmencie premium.

Mercedes G-klasa

Mercedes-Maybach G 650 Landaulet to finalna wersja "starego" G-Wagena.

G-wagen to fenomen, którego nikt nie jest w stanie zrozumieć. Ta wojskowa terenówka z luksusowym wnętrzem i absurdalnie mocnymi silnikami to symbol sukcesu.
Dlaczego? Właściwie ciężko stwierdzić, bo samochód ten prowadzi się kiepsko, nie zachwyca praktycznością, a do tego ma aerodynamikę kiosku ruchu – faktem jest natomiast, że przez wiele lat “Gelenda” była najdroższym modelem Mercedesa. No ale jedno trzeba Gielikowi oddać – pozostawać symbolem luksusu i przepychu przez 50 lat bez większych zmian technicznych to nie lada wyczyn.

Volkswagen Polo 6N Harlekin

Volkswagen? Czy wszystko okej? Wiesz, że te auta są w różnych kolorach, tak?

Z jakiegoś powodu Volkswagenowi w latach 90’ odbiło i uznał, że wprowadzi do produkcji dwa modele, które będą miały każdy panel nadwozia w innym kolorze. Pomysł iście idiotyczny, szczególnie, że kolory w jakie pomalowane były Harlekiny nie były domyślnymi kolorami z palety VW, tylko zostały wykreowane specjalnie na potrzeby tych edycji specjalnych. 
I teraz tak – o ile większy Harlekin, czyli Golf III, wypuszczony na rynek USA był klapą i nikt ich nie chciał nawet za dopłatą, tak mniejsze Polo z rynku europejskiego było niebywałym sukcesem. Planowana produkcji Polo edycji Harlekin miała wynosić 1000 sztuk – i to miał być koniec, finito, nie ma kolorowania bez ładu i składu. Stało się jednak zupełnie inaczej – popularność kolorowych Polo była tak duża, że VW zdecydował o wypuszczeniu drugiej serii Harlekinów – różnica jednak polegała na tym, że te miały już normalne kolory z gamy Polo i nie było śladu po jaskrawym ubarwieniu charakterystycznym dla pierwszych Harlekinów.

Toyota GR Supra A90

Trochę mnie bawi, że Supra jest sporo mniejsza niż GT86.

“BUUUU! SUPRA A90 TO BMW Z4! BUUUUUU! TO NIE JEST TOYOTA….!”
Zamknijcie twarze. Gdyby nie Z4 to Supry by nie było, a na pewno nie byłaby tak wyśmienitym autem sportowym, jak jest teraz.
Wracając. Mimo kontrowersji związanych z designem tego modelu Supra piątej generacji odniosła niebywały sukces – szczególnie w porównaniu z bliźniaczym Z4, które sprzedaje się… miernie. Tunerzy szybko podłapali, że entuzjaści bardzo polubili Suprę i szybko pojawiły się pakiety modyfikacji do tego modelu, co tylko dodatkowo zwiększyło jej sprzedaż. Obecnie nowy wóz sportowy Toyoty spotkać można na każdym evencie związanym z motoryzacją w różnych wersjach – bo bez względu na gdzie powstaje, Supra jest po prostu świetnym autem z wyśmienitym silnikiem, który tylko czeka, aż ktoś będzie w stanie uwolnić jego prawdziwą moc.

Renault 5 Turbo

Ten samochód wygląda jak zabawka w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Rajdy grupy B to wyjątkowy okres w historii motorsportu, w którym raczej zamiast zasad panował zestaw opcjonalnych zaleceń w stylu “weź się tylko nie zabij, czy coś”. Najlepszą jednak częścią tego festiwalu nieskończonych możliwości był fakt, że do startu wymagana była wersja homologacyjna startującego na odcinkach specjalnych samochodu rajdowego. 
Jednym z takich szalonych aut było Renault 5 Turbo – potworny samochodzik wielkości naparstka, który dzięki turbodoładowanemu silnikowi 1.4, zamontowanemu w miejscu tylnej kanapy zapewniał absolutnie szalone wrażenia z jazdy. Tym jednak, co wyróżniało “Piątkę” od reszty specjałów grupy B to fakt, że po wybudowaniu wymaganego tysiąca sztuk aut drogowych Renault nie zakończyło produkcji – wręcz przeciwnie. Po Renault 5 Turbo na rynku pojawiło się Renault 5 Turbo 2, które co prawda zostało pozbawione nadwozia z kompozytów i szalonej deski rozdzielczej, ale za to było sprzedawane jako normalne auto produkcyjne – bez żadnych limitów w dostępności, czego wynikiem jest dość wysoki wolumen produkcyjny wynoszący prawie 5 tysięcy sztuk (1820 Turbo 1 i 3167 Turbo 2)
Co jeszcze ciekawsze to fakt, że ten szalony eksperyment zapoczątkował zamiłowanie Renault do wsadzania silników tam, gdzie nie powinno ich być, czego wynikiem jest Renault Clio V6, zbudowane tylko i wyłącznie dla zabawy, nie w celach homologacyjnych. Był też koncept Renault TwinRun, ale ten od początku miał nikłe szanse na produkcję seryjną.

Wiecie co nam udowadniają te samochody?

Właściwie to zupełnie nic. Bo w całym morzu nieudanych eksperymentów, te kilka tutaj wymienionych nic nie zmienia i często ich sukces to raczej przypadek, niż faktyczna kalkulacja. 
I niby nie zabraniam Wam eksperymentować z nowymi ideami na rynku, ale… Jest większa szansa, że zrobicie bubel i świat o Was zapomni niczym o Malcolmie Bricklinie, niż że będziecie drugim Elonem Muskiem.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis:

czytaj inne wpisy:

Czym właściwie jest muscle car? I czy musi mieć V8 i RWD?

Odpowiedź powinna brzmieć “tak, musi”. Ale właściwie… to dlaczego? Muscle Cary to samochody mięśniaki, czyli groźne bestie, które straszą rykiem silników, onieśmielają ilością mocy i paraliżują agresywnym wyglądem z napiętymi kształtami. I co do tego nie ma wątpliwości. Ja jednak mam wątpliwości co do definicji tego rodzaju samochodu. Spójrzmy na przykład, co pisze na ten

Czytaj więcej »

Czarna magia tuningu czyli styl Donk

Duże felgi potrafią zepsuć wygląd samochodu. Ale nie w tym przypadku. Na pewno natknęliście się w internecie na zdjęcie auta na przerośniętych felgach. Na przykład nowego Camaro na obręczach tak wielkich, że prześwit wygląda raczej jak z terenówki, a nie jak auta sportowego. Na przykład coś takiego: zdjęcie: @Carscoopscom na Facebook’u To nie jest Donk.

Czytaj więcej »

Wyjaśnijmy sobie jedno: auta elektryczne mają zalety.

I nie, wcale nie chodzi o to, że dostałem kupę siana od Elona Muska. Głównie dlatego, że nie dostałem. Znaczy, jeśli miałbym dostać to z miłą chęcią podam numer konta. Ale póki nie dostałem (albo jesteście w stanie uwierzyć, że nie dostałem) żadnych pieniędzy by promować EV’ki to możecie być pewni, że moja opinia jest

Czytaj więcej »

F1 to ciężki kawałek chleba – tych 9 producentów się o tym przekonało.

Branie udziału w zawodach F1 może pójść w dwie strony – albo stracicie pieniądze i coś wygracie, albo stracicie pieniądze. Wyobraźcie sobie taki scenariusz: wygrywacie w “Turbo-totku – Loterii z Kompresorem” niesamowitą ilość pieniędzy. Naprawdę taki szmal, że głowa mała. Taką ilość cebulionów, że możecie wypełnić nimi skarbiec Sknerusa McKwacza i nawet nie poczuć różnicy.

Czytaj więcej »

Marcello Gandini zmarł – ale jego dziedzictwo będzie wieczne.

Czasem rozmyślam nad nieśmiertelnością. Czy jesteśmy w stanie ją osiągnąć? Okazuje się, że tak. I jest to zaskakująco… hm. Powiedziałbym, że proste, ale chyba nie o to słowo mi chodzi. To co mam na myśli to to, że osiągnięcie nieśmiertelności nie wymaga odprawiania szamańskich rytuałów lub grzebania w genomie człowieka i wydobywania najlepszych cech. Ani

Czytaj więcej »