Niemcy znają odpowiedzi na dużo pytań, których nikt nie zadał. Jedno z tych pytań brzmi: Jak zrobić diesla tak, żeby palił chore ilości paliwa?
Ci, którzy czytają mojego bloga wiedzą, że nie uważam żadnego silnika za gorszy czy lepszy. Znaczy, dobra, inaczej. Nie uważam żadnego rodzaju silnika za gorszy czy lepszy. Co oznacza tyle, że są silniki do bani, ale to nie wynika ze sposobu ich zasilania, a innych elementów jego charakterystyki. Oznacza to, że mam głęboko w nosie czy silnik napędzany jest gazem, benzyną, dieslem, elektronami czy wodorem tak długo, jak dany silnik pasuje do samochodu w którym jest zamontowany i nie kaszle przy napędzaniu go. I tak, to oznacza, że toleruję 75-konne 1.4 w lekkim autku miejskim, ale na myśl o 130-konnym 1.2 w sporym SUVie dostaje wysypki.
*drap drap*
Ale jest jedna kategoria silników które powodują, że aż chce mi się żyć. Do tej kategorii należą silniki głupie, absurdalne, kretyńskie, dziwne i takie, które nigdy nie powinny w ogóle powstać. Jeszcze lepiej, jeśli znajdują się w samochodach, w których nigdy nie powinny się znaleźć – to tylko potęguje ten efekt absurdu. Na przykład taka Honda Ridgeline z silnikiem z Formuły Indycar. No ale wiadomo, swapy silników, mimo że często bywają bardzo trudne do wykonania, to są czymś zupełnie innym niż konstrukcje budowane w fabryce przez renomowanych producentów.
Zatem porozmawiajmy o najdziwniejszych kombinacjach auto+silnik.
Renault Clio V6: taki śmieszny potworek, który powstał przez wsadzenie 3.0 V6 do kabiny małego Renault Clio.
Volkswagen Passat W8 4Motion: osiem garów w Passacie? Tak, a bo co? I tak, możliwa była wersja Variant + manual.
Audi RS6 C6: V10 w kombi to mało? W sumie tak, więc tu dołożono dwie turbosprężarki. Sedan też był. Nie wiem po co.
Mercedes Brabus E V12 W212: Wiem, że to naciąganie zasad, ale 1420Nm swoje prawa ma.
My tu pitu pitu, a jeszcze nie przeszedłem do sedna.
I bardzo dobrze! Bo zanim powiem więcej o tytułowym Audi Q7 V12 TDi, muszę wspomnieć o jeszcze jednym aucie. Przenieśmy się więc do wczesnych lat 2000’, kiedy europejskie SUVy dopiero zaczęły nabierać rozpędu za sprawą Porsche Cayenne, Volvo XC90 czy Volkswagena Touarega… A właśnie, Volkswagen Touareg – to miał być ogromny, luksusowy SUV popularnej marki. Tak, wiem, to bez sensu, ale Ferdynand Piech miał dziwne pomysły. W każdym razie – Touareg pierwszej generacji nie był SUVem w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, zamiast tego Touareg był naprawdę dzielny w terenie i niejednokrotnie potrafił zaskoczyć prawdziwe terenówki. Dobrym pomysłem jest więc usportowienie takiej konstrukcji i tak właśnie powstał Volkswagen Touareg R50, który pod maską miał potężne V10 TDi i wyglądał tak:
Musicie przyznać, że to auto miało prezencję. I osiągi, bo pomimo masy własnej wynoszącej trochę ponad 2,5 tony, przyspieszenie do setki zajmowało poniżej 7s. Całkiem żwawo. Domyślam się jednak, że R50 był w swoim żywiole dopiero, gdy do głosu dochodził moment obrotowy wynoszący 850Nm, który był dostępny już od 2000 obrotów na minutę.
A co jeśli R50 to za mało?
I właśnie wtedy na scenę wjeżdża Audi Q7 V12 TDi. Całe na czarno. No, trochę przegiąłem – początek lat 2000 to był czas, gdy to właśnie diesle nazywane były przyszłością motoryzacji i jeśli auto miało być ekologiczne, to musiało mieć pod maską jakiegoś dieselka. Weźmy takie Audi A2 za przykład – miało powstać jako ekologiczne wozidełko, więc pod maską znalazł się mały dieselek o pojemności 1.2 litra. Z tym, że po drugiej stronie medalu znajdował się inny, “prawdziwie ekologiczny” model, czyli Audi Q7 V12 TDi, które wyglądało tak:
Mam wrażenie, że patrząc na Q7 nawet R50 chował się pod pierzyną. Przecież to jest istny potwór, a silnik V12 TDi tylko tę potworność potęguje. I nie myślcie sobie, że zainteresowanie tym modelem było zerowe, bo przecież kupno takiego auta jest durne. Nie dalej jak w poniedziałek spotkałem taki egzemplarz w Katowicach:
I to spotkanie uświadomiło mi dwie rzeczy. Po pierwsze: sam pomysł zbudowania SUVa z V12 napędzanym ropą jest absurdalny, a po drugie…
… że wybuchł mi chcętomierz.
Znaczy tak, ja wiem, pomysł jeżdżenia czymś takim jako daily jest upośledzony z wielu powodów, ale myśl o jeździe na co dzień takim potworem jest silniejsza niż zdrowy rozsądek. Szczególnie, że ten ważący prawie 2.7 tony potwór przyspiesza do setki w niecałe 5 sekund, a pali przy tym… dobra, mogę sobie wyobrazić jazdę takim czymś, ale nie chcę myśleć o spalaniu, szczególnie, że bak ma dokładnie 100 litrów pojemności. Przy obecnych cenach paliw? HA! Chyba założę Onlyfans, żeby mieć za co jeździć.
Wiecie co? Macie rację, Audi Q7 V12 TDi nie ma sensu.
*Nerwowo przegląda ogłoszenia, szukając Audi Q7 V12 TDi, które można kupić za 3 zupki chińskie i lizaka*