miniaturka-blog

Po co są concept cary?

Cały czas mówi się, że marka X zaprezentowała concept cary. Tylko… Po co?

Sprawa wygląda tak – samochody, które widzimy na drogach są raczej nudne. Poprawne. Zwykłe. Przeciętne. Żeby nie było – to nie znaczy, że dyskredytuję czyjąś miłość do jego auta – co to, to nie. Sam jestem osobą, która jest w stanie znaleźć coś ciekawego w każdym aucie, nawet jeśli jest to Opel Omega w makijażu i w kowbojskim kapeluszu. Ale w porównaniu z konceptami, auta seryjne wypadają często jak kanapka z serem przy burgerze. Rozumiecie o co mi chodzi, prawda?

Czym jest concept car?

Concept car to, jak sama nazwa wskazuje, koncepcja samochodu. Taki szkic tego jak coś może wyglądać. Co oznacza, że jest to wizja przyszłości, wymysł projektantów – przewidywanie co może być kiedyś. I concept car nie jest prototypem – to dwa różne auta. Koncept ma wyglądać, przykuwać uwagę, być gwiazdą show, a prototyp to prawie gotowa wersja samochodu, którą trzeba sprawdzić w różnych warunkach. Bardzo często największą zaletą konceptu jest właśnie to, że nie jest prototypem. Koncepty nie muszą spełniać żadnych norm. Nie muszą mieć silnika, wygodnych siedzeń i klimatyzacji, która zamrozi ocean. Koncept ma pokazać jakie szalone wizje są w głowach projektantów. I nawet jeśli technologia użyta w koncepcie nie istnieje, to kogo to obchodzi? Jeśli koncept wygląda absolutnie zjawiskowo i wyrywa ludzi ze skarpet, to misja została osiągnięta. Już rozumiecie – koncept ma być widowiskowy i robić efekt “wow”. Nic więcej nie jest ważne. Nie musi jeździć – wystarczy, że ludzie jeżdżą, by go zobaczyć.

Jaki był pierwszy concept car?

Pierwszym concept carem był Buick Czemu-Praca Y-Job w roku 1939. I to nie znaczy, że wcześniej ich nie było – po prostu Y-Job był pierwszym konceptem, który nie miał wejść do produkcji. Czyli pierwszym konceptem w dosłownym tego słowa znaczeniu. I jak na swoje czasy był naprawdę iście rewolucyjny. Chowane reflektory, elektrycznie otwierane i zamykane szyby czy zderzaki, które zawijały się wokół nadwozia były innowacją w tamtych czasach. Dorzućmy do tego grill z motywem wodospadu, z którego Buick korzysta do tej pory i mamy naprawdę rewolucyjny kawał metalu.

No dobra… Ale po co są w ogóle concept cary?

Dobre pytanie, zważywszy, że przeczytaliście już tyle tekstu, a ja ciągle nie odpowiedziałem na pytanie zawarte w tytule. Głównie dlatego, że dobrze by było, gdybyście wiedzieli, o czym mówię. No i miałem idealną okazję, żeby wspomnieć o Buicku Y-Job. Koncepty buduje się z różnych powodów i żeby to zrozumieć trzeba wiedzieć, że nie zawsze muszą być zdatne do jazdy albo użyteczne. Czasem “wydmuszka” wystarczy. 
I skoro wszystko to już mamy – możemy przejść do odpowiedzi na tytułowe pytanie: “Po co są concept cary?”

Żeby zrobić wrażenie

To jest chyba najprostsza odpowiedź – koncepty powstają po to, żeby robić wrażenie. Czasem tak po prostu jest, że marka chce zrobić dużo szumu wokół siebie lub któregoś ze swoich teraźniejszych i przyszłych modeli więc prezentuje samochód koncepcyjny, który może, acz nie musi, pokazywać to co zobaczymy na drogach za parę lat. Czasem jest też tak, że koncern wie, że pamięć o jakiejś marce zanika, więc zleca budowę jakiegoś modelu  który to niby ma wejść do produkcji by przypomnieć klientom o tym, że mają fajnego sedana średniej wielkości. Idealnego dla wszystkich tych, których ulubionym grzybem jest pieczarka, a wymarzoną rozrywką wyrywanie chwastów i rozwiązywanie krzyżówek. 

Żeby zaprezentować nowy model

Droga między szkicem na serwetce narysowanym przez projektanta, a drogowym modelem, który możemy kupić w salonie jest bardzo długa. I nie mam tu na myśli kilku-kilkunastu miesięcy. W kwestii czasu jest to raczej od kilku do kilkunastu lat. Tak, dobrze rozumiecie – to, co teraz mamy w salonach zostało narysowane i wymyślone z 5, 7 lat temu? Czasem krócej, czasem dłużej, ale rozumiecie zasadę. I takim przystankiem w drodze między szkicem, a autem seryjnym jest często koncept. Ma on już zarys auta produkcyjnego, ale widać, że styliści jeszcze nie skończyli imprezować – albo koła są za duże, albo drzwi jest za mało, albo wnętrze ma jakiś kosmiczny ficzur, który jeszcze nie został wymyślony, albo wszystko naraz. Takie auto często prezentuje się na wielkich targach samochodowych i nazywa się “Subaru Viziv Performance Concept”, “Mazda Kai Concept” lub “Audi A6 e-tron concept” czy coś w tym stylu, po to żeby pokazać, że właśnie nadchodzi nowa generacja danego modelu.

Żeby pokazać nową technologię

Producenci samochodów co i rusz wymyślają coś nowego. Czy to elektroniczne wspomaganie kierownicy, nowy sposób obsługi ekranu centralnego, nowy silnik albo sposób łączności między samochodami, a infrastrukturą drogową – nie wiem, cokolwiek. Z tym, że takie świeże rozwiązania technologiczne są bardzo często trudne i/lub drogie w produkcji, więc wprowadzenie ich od razu na rynek mogłoby zakończyć się katastrofą. Dorzućmy do tego fakt, że nowe technologie nigdy nie działają tak, jak powinny i mamy przepis na złe opinie wśród klientów. No ale jeśli taką technologię mamy, ale nie możemy jej na razie włożyć do żadnego nowego modelu, to pozostaje nam włożyć ją do Super-Radykalnego, Ambitnego, Kreatywnego, Atrakcyjnego Concept Cara™. Et voila – mamy pokaz nowej technologii.

Żeby pokazać na co stać daną markę

Mówiąc “na co stać daną markę”, nie mam na myśli kondycji finansowej firmy. W każdym razie nie dosłownie. Mam raczej na myśli, że marki lubią pokazywać mięśnie i prezentować czego to one nie potrafią zrobić: małe kompakty z ramą z włókna węglowego, ultra-szybkie hot hatchbacki z napędem hybrydowym, superkondensatory energii elektrycznej… Do wyboru, do koloru. Koncepty to taka forma pokazu możliwości, zaszpanowania wszystkim, co się ma. A to, że potem nic z tego nie ma… Kogo to obchodzi, przynajmniej przez 5 minut jest na co popatrzeć.

Żeby sprawdzić zainteresowanie potencjalnych klientów

Czasem jest tak, że producent samochodów ma dość produkowania zwykłych samochodzików dla zwykłych ludzi, więc postanawia zaryzykować i wyprodukować supersamochód. Z tym, że przy takich karkołomnych harcach trzeba pamiętać, że taka idea może się wywalić na głupi ryj – marka bez renomy w danym segmencie nie będzie cieszyć się wielkim zainteresowaniem klientów. Ale można to sprawdzić poprzez wypuszczenie ultra-sportowego konceptu z założeniem, że istnieje możliwość wdrożenia go do produkcji, gdy znajdzie się wystarczająca ilość zainteresowanych. Jeśli projekt nie spotka się z uznaniem – rezygnuje się z danej idei. Jeśli znajdą się chętni – gratulacje, mamy sukces w nowym segmencie rynku!

Żeby sprawdzić reakcje potencjalnych klientów

Bardzo podobna sytuacja występuje, gdy producent samochodów ma pewien odnoszący sukcesy model i chce przeprowadzić gruntowną zmianę jego charakteru. W takich sytuacjach prezentuje się koncept, po którym wyraźnie widać, że jest w tym samym segmencie rynku, ale nie mówi się, czy wejdzie do produkcji jako następca, czy jednak jest tylko pokazem technologii. Po prezentacji konceptu od razu widać czy ludziom podoba się gruntowna zmiana, czy jednak nie i lepiej narysować nowy samochód bardziej zachowawczo i trzymać się utartej przez poprzedniej ścieżki.

Żeby fani mieli na co ostrzyć zęby

Ten powód do tworzenia concept carów jest nieco bezczelny, ale jak najbardziej znajduje on zastosowanie. Żywot takiego konceptu wygląda tak: 

  • prezentacja nowego modelu, który fani pokochają;
  • stwierdzenie, że w sumie to on jest gotowy do produkcji i zobaczymy go w salonach już za jakiś czas (bez konkretnej daty);
  • przez jakiś czas opowiadanie w wywiadach, że prace homologacyjne idą bardzo dobrze;
  • wyciszanie informacji o danym aucie, wspominanie o nim coraz rzadziej i bardziej lakonicznie;
  • Gdy minie kilka lat i ktoś zapyta, kiedy zobaczymy to auto w produkcji, odpowiedź brzmi: “musieliśmy anulować projekt z powodu braku zainteresowania/braków finansowych/rozwoju innych modeli/katastrofy w fabryce (niepotrzebne skreślić);
  • niewprowadzenie modelu do produkcji w żadnej formie, przecież i tak nikt o nim nie pamięta.

Żeby spełnić życzenie jakiegoś bogatego marzyciela

Bogaci ludzie to trochę inny gatunek niż my, zwykli śmiertelnicy. My bylibyśmy zadowoleni z dowolnego Lamborghini, Ferrari, Rolls-Royce’a czy Bentleya. A bogaci ludzie? A gdzie tam! Jeśli coś jest wyprodukowane w więcej niż jednej sztuce, to jest to masówka i oni nie chcą tym jeździć. Na szczęście istnieje coś takiego jak telefon i poczta elektroniczna, i można skontaktować się z luksusową marką samochodową i poprosić o zbudowanie auta w jednej sztuce. Czasem takie operacje wychodzą i w ten sposób powstają auta takie jak Lamborghini SC18, SC20 oraz całe multum dziwnych Ferrari, jak na przykład: SP1, F12 TRS, SP12 EC czy Speciale MM.

A jak wygląda wprowadzenie konceptu do produkcji?

Skoro już mamy powody, dlaczego tworzy się koncepty i dowiedzieliśmy się, że czasem wchodzą one do produkcji seryjnej, to możemy jeszcze porozmawiać o tym, jak koncepty zmieniają się gdy wchodzą na rynek.

Koncept po prostu wyjeżdża na drogi. Bez żadnych zmian.

Sytuacje, gdy concept car wyjeżdża na drogi bez żadnych zmian są bardzo rzadkie, ale się zdarzają. Są nawet sytuacje, gdy prasa motoryzacyjna sama nie wierzy w zatwierdzenie danego kształtu i twierdzi, że takie coś nie ma szans się poruszać po drogach – przypomnijmy sobie chociażby koncept Hondy Civic VIII. Inną sytuacją jest, gdy producent sam się zarzeka, że dane auto wejdzie do produkcji w takiej samej formie, jaką zaprezentowano i tak faktycznie jest – spójrzmy na Nissana Z Proto i nowego Nissan Z.

Czasem zmiany są konieczne, homologacja, te sprawy…

Jak się domyślacie, concept cary są zwykle odjechane i kosmiczne. Ale to nie znaczy, że nie da się ich wprowadzić do produkcji. Czasem wystarczy zmienić kilka detali, dodać lusterka, delikatnie zmniejszyć koła i samochód leci na taśmy produkcyjne. A czasem jest tak, że finalny produkt jest bardziej radykalny niż wersja koncepcyjna – mistrzem takiego procederu jest Porsche ze swoją Carrerą GT i 918 Spyder.

Ale wie Pan, Panie Areczku, to tak się nie da…

Bardzo irytującym jest, gdy producent przedstawia koncept i wszyscy robią “WOW!” a potem przychodzi wersja produkcyjna i wszyscy robią “Meh”, po czym idą do salonu konkurencyjnej marki. Idealnym przykładem takiej sytuacji jest Nissan Tiida Sport Concept i zwykły Nissan Tiida. Owszem, pewne cechy zostały zachowane, ale co z tego, skoro wersja produkcyjna jest nudna jak rozwiązywanie krzyżówek i wyrywanie chwastów? Mam wrażenie, że ten dowcip się już pojawił w tym wpisie

Koncept? To był jakiś koncept?

Sytuację, którą przedstawię w tym akapicie ciężko nazwać irytującą. Ciężko ją też nazwać jakoś zadowalającą. Są po prostu przypadki, gdy koncept wyrywa z butów, a auto produkcyjne jest stylistycznym przeciętniakiem i nie ma między nimi żadnych podobieństw. Tak było z Renault Laguną i Dacią Duster – koncepty swoje, a auta swoje, bo w sumie kto by się przejmował tym, że był jakiś koncept?

Chyba wyczerpałem już temat concept carów.

Powiedziałem Wam, czym one są, jaki był pierwszy concept car, po co się je robi i jak zmieniają się, gdy wchodzą do produkcji. Czasem nie zobaczymy ich na drogach i kończą na złomie, ale wtedy serce mi się kraje i nie chce pamiętać o takich sytuacjach. Są one zwyczajnie przykre, gdy samochód przyszłości, śmiała wizja projektantów kończy swój żywot jako metalowa kostka, która tylko zaśmieca planetę jak byle puszka po piwie. 
Dobra ryjki, teraz to jest mi smutno, więc chyba przejrzę ten wpis jeszcze raz i pooglądam te wizje, które jednak weszły na rynek lub zostały w muzeach.

Eh, piękne są te koncepty…

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis:

czytaj inne wpisy:

Czarna magia tuningu czyli styl Donk

Duże felgi potrafią zepsuć wygląd samochodu. Ale nie w tym przypadku. Na pewno natknęliście się w internecie na zdjęcie auta na przerośniętych felgach. Na przykład nowego Camaro na obręczach tak wielkich, że prześwit wygląda raczej jak z terenówki, a nie jak auta sportowego. Na przykład coś takiego: zdjęcie: @Carscoopscom na Facebook’u To nie jest Donk.

Czytaj więcej »

Wyjaśnijmy sobie jedno: auta elektryczne mają zalety.

I nie, wcale nie chodzi o to, że dostałem kupę siana od Elona Muska. Głównie dlatego, że nie dostałem. Znaczy, jeśli miałbym dostać to z miłą chęcią podam numer konta. Ale póki nie dostałem (albo jesteście w stanie uwierzyć, że nie dostałem) żadnych pieniędzy by promować EV’ki to możecie być pewni, że moja opinia jest

Czytaj więcej »

F1 to ciężki kawałek chleba – tych 9 producentów się o tym przekonało.

Branie udziału w zawodach F1 może pójść w dwie strony – albo stracicie pieniądze i coś wygracie, albo stracicie pieniądze. Wyobraźcie sobie taki scenariusz: wygrywacie w “Turbo-totku – Loterii z Kompresorem” niesamowitą ilość pieniędzy. Naprawdę taki szmal, że głowa mała. Taką ilość cebulionów, że możecie wypełnić nimi skarbiec Sknerusa McKwacza i nawet nie poczuć różnicy.

Czytaj więcej »

Marcello Gandini zmarł – ale jego dziedzictwo będzie wieczne.

Czasem rozmyślam nad nieśmiertelnością. Czy jesteśmy w stanie ją osiągnąć? Okazuje się, że tak. I jest to zaskakująco… hm. Powiedziałbym, że proste, ale chyba nie o to słowo mi chodzi. To co mam na myśli to to, że osiągnięcie nieśmiertelności nie wymaga odprawiania szamańskich rytuałów lub grzebania w genomie człowieka i wydobywania najlepszych cech. Ani

Czytaj więcej »

Myślicie, że wiecie czym jest bałagan? Oto historia Porsche 911!

Bez wątpienia możemy uznać, że Porsche 911 to jeden z najważniejszych samochodów sportowych wszechczasów. Ale jego historia to straszny chaos. Będę szczery – od dłuższego czasu zabierałem się do napisania tego wpisu, ale im bardziej wertowałem historię Porsche 911, tym bardziej nie wiedziałem za co się chwycić i jak ten temat ugryźć. W większości samochodów

Czytaj więcej »