Większość ludzi kojarzy GTO z pierwszym muscle carem z lat 60’, wielkim coupe z jeszcze większym silnikiem. Wersja, o której dziś będę pisał jest… nieco inna.
Ci, którzy mnie znają wiedzą, że mam dziwny gust. Dla mnie najlepsza Corvette to generacja C4, a najlepszy Mustang to Foxbody. Z tego też powodu wersja Pontiaca GTO, którą najbardziej bym chciał to ta produkowana w latach 2004 – 2006. Z tym, że nie jest to do końca auto amerykańskie. Nie jest też jakoś bardzo nie-amerykańskie.
Więc czym jest Pontiac GTO?

Wiecie, oryginalny Pontiac GTO jest uznawany za pierwszego muscle cara. Pierwszy przykład niedużego samochodu z dużym silnikiem. Potem za nim poszły legendy jakimi są Mustang, Camaro czy Challenger i Charger. Potem jednak nastał kryzys paliwowy, który znokautował większość amerykańskich wozów sportowych. Wtedy powstał Mustang II, Camaro obrosło w okropne zderzaki, Challenger był budowany razem z Mitsubishi, a Charger… Jeżu kolczasty, ten dostał przedni napęd. A co się stało z GTO? A co się miało stać? Umarło.
Ale wróciło!
I było klapą.
To po kiego grzyba Ci takie auto?

Um… Jak już pisałem, lubię auta dziwne. No i w tym momencie mieszkańcy Australii są w takim szoku przez to że nazwałem GTO dziwnym, że przestają bić się z kangurami. A to dlatego, że GTO nie jest Pontiaciem. GTO to Holden Commodore, czyli taki australijski odpowiednik BMW serii 5, tylko tańszej. I ten fakt, to pokrewieństwo z australijskim niezbyt drogim coupe był gwoździem do trumny odrodzonego GTO. Amerykanie preferowali Mustangi i Camaro, które wyglądały jak prawdziwe wozy sportowe od jakiegoś GTO o aparycji roztopionego sedana. Nawet legendarna nazwa nie pomogła. GTO w opinii wielu było cieniem samego siebie.
Ale mi się wygląd tego auta podoba

Znaczy, “podoba”. Ciężko to co czuję nazwać “podobaniem” per se. Nie uważam, żeby ten samochód był przesadnie ładny. Albo przesadnie brzydki. Ot, takie sobie auto z lat 00’. Nic specjalnego, ale też nic brzydkiego. Taka vanilla. To, co powoduje, że Pontiac GTO jest dla mnie atrakcyjny to jego nietypowość. I nie chodzi mi o nietypowość tej platformy, bo Commodore sprzedawał się nienajgorzej. Chodzi mi o fakt, że ta generacja Pontiaca GTO nie jest pierwszym autem, które przychodzi do głowy gdy myślimy o amerykańskim coupe z V8 i manualem. I to jest największy as w rękawie tego auta. Nikt się go nie spodziewa. Trochę jak z hiszpańską inkwizycją.
Na szczęście zwykle rękawy są dwa

A w drugim rękawie Pontiac GTO ma drugiego asa. Ten as to V8. I to nie jakieś zwykłe V8. Pierwszy rocznik pod maską miał silnik LS1 o pojemności 5.7 litra i mocy 350hp, natomiast rocznik 2006 to ten, który bym wolał. w 2006 roku pod maską GTO znajdował się silnik LS2 o pojemności sześciu litrów i mocy 400hp. Brzmi dobrze, prawda? Dorzućmy jeszcze do tego fakt, że te same silniki montowane były między innymi w Chevrolecie Corvette, Cadillacu CTS-V oraz Saabie 9-7X Aero. Tak, Saabie. Kij, że to był Trailblazer z lepszym znaczkiem, silnik LS2 montowany był w Saabie. Taka różnorodność modelowa oznacza, że części do tego jest pod dostatkiem i nie trzeba się martwić o problemy z ich dostępnością.
Ale kogo obchodzi dostępność części gdy mówimy o aucie marzeń? Na pewno nie mnie.

To, co ciągnie mnie do GTO i to, co czyni silnik montowany w tym samochodzie wyjątkowym to podatność na modyfikacje. Silniki serii LS można spokojnie rozkręcić do prawie 1000hp, dorzucając tam różne turbo, kompresory, wałki i co tam jeszcze. Mój wymarzony GTO nie miałby takiej mocy, bo po co mi to, ale ostry wałek rozrządu (bo jest tylko jeden, taka cecha OHV) poprawiłby moc i spowodowałby, że GTO bulgotałoby nie gorzej niż stary muscle car. Do tego wydech z klapami pozwalającymi regulować głośność i mamy konfigurację idealną.
A przy okazji, wiecie, że GTO używany był do driftu?

W 2004 roku drift jako dyscyplina sportu dopiero raczkowała w USA. Właściwie to 2004 był pierwszym rokiem, w którym jakiekolwiek zawody Formula Drift odbyły się w USA. Pontiac jako że był marką, która miała dotrzeć do młodych osób postanowił skorzystać z okazji i stworzyć zespół fabryczny do tych zawodów. Plan był świetny, bo silnik LS1 dawał sporo mocy, a przy okazji miał dobrą reakcję na gaz, więc miał pewną przewagę nad doładowanymi silnikami pozostałych aut startujących w tych zawodach. Tylko, że Amerykanie nie polubili się z pomysłem muscle cara zbudowanego w innym celu niż jazda na wprost i mocno wybuczeli Pontiaca. Szkoda, GTO do driftu wyglądał genialnie. Zresztą, żeby było zabawniej – kilka lat później Ford zaczął wspierać Vaughna Gittina Jr. w Formule Dirft i odniósł sukces. Potem Ford zaczął wspierać Kena Blocka w jego Gymkhanie, czyli bardzo technicznej jeździe w poślizgu i też odniósł sukces. Pontiac chyba po prostu wszedł w to za wcześnie. Właściwie, to nie mógł wejść później, bo w 2010 roku Pontiac przestał istnieć – GM zamknęło tę markę i koniec. Nie będzie więcej GTO, Firebirdów ani Trans Am’ów. Szkoda.
I tym smutnym akcentem kończymy dzisiejszy wpis
Co myślicie o Pontiacu GTO jako alternatywie dla Camaro? Nada się? Bez sensu pomysł? Stawiałbym na to drugie, szczególnie, że Camaro jest moim ulubionym amerykańskim autem. Po prostu nie umiem powstrzymać się od lubienia aut niedocenianych.