ivolucja.pl

Prezent na gwiazdkę? Tanie auto z Pop-upami oczywiście!

Otwierane światła to jedna z najfajniejszych rzeczy jakie może mieć samochód. A jakie są najtańsze auta wyposażone w to rozwiązanie?

Zacznijmy od tego, że nie ma nic lepszego niż otwierane światła. Nie dość, że rozjaśniają teren przed samochodem to rozjaśniają także nastrój właściciela samochodu w nie wyposażonego. Same zalety. Dodatkowo warto również pamiętać, że da się kupić auto z pop-upami w bardzo fajnych pieniądzach. Oczywiście kwota zakupu rośnie razem z tym jak bardzo zależy nam na frajdzie z jazdy i emocjach, ale… i tak mamy zimę czyli idealny czas, żeby usiąść z gorącą herbatą w garażu i popracować chwilę nad trupem, którego akurat kupiliśmy. Nie, żeby ja był w stanie takie operacje robić – nie mam garażu (ani umiejętności i chęci), ale na pewno są ludzie, którym spędzenie kilku godzin na naprawianiu samochodu sprawi mnóstwo radości. 
No i pamiętajmy, że zakup auta teraz oznacza, że mamy całe dwa-trzy miesiące, żeby go ogarnąć przed sezonem.
Nie oszukujcie się, nie ogarniecie go ani na ten sezon, ani na kolejny – ale fajnie będzie mieć w garażu Corvette lub Porsche 924, prawda?

Zanim jednak zostawię Was z listą, to musicie mieć świadomość, że samochody nie są ułożone w żadnej konkretnej kolejności. Tak mi po prostu przyszły do głowy, a z racji tego, że miejsce mam 10 (9 + WILDCARD) to pewnie coś wypadło z powodu horrendalnych cen na rynku wtórnym. Albo po prostu o tym zapomniałem. Tak też się zdarza.

Mazda 323f BG (1989-1994)

Gdy pisałem ten wpis na sprzedaż była jedna sztuka w okolicach 10 tysięcy. Gdy to czytacie już jest sprzedana.

Zacznijmy od najtańszego i jednocześnie najbardziej bezpłciowego sposobu na samochód z otwieranymi światłami czyli Mazdy 323f. Oho, świetnie się zaczyna, już się naraziłem fanom japońszczyzny… Mniejsza o to – faktem jest, że jedynym elementem rozpoznawalnym tego auta są otwierane lampy. I jeśli ktoś jest świrem to tylne lampy także, wszak były dzielone z Astonem Martinem DB7. Oprócz tego…? Zwykły hatchback z wyjątkowo opływową linią tylnej klapy. Nie żeby to był coś niezwykłego w latach 90’, bo Renault 19 i Megane wyglądało podobnie, ale jednak 323f było sporo wcześniej. 
Jeśli rozglądacie się za 323f to zwróćcie szczególną uwagę na rdzę. Serio mówię, jeśli gdzieś już nadwozie lub podwozie wymaga napraw to reszta jest pewnie dziurawa jak durszlak bez sitka. Mam na myśli, że po prostu nic tam nie ma i pewnie nie będzie do czego spawać. Eh, japońce.

Polecana wersja: Najmocniejsze w tym nadwoziu było benzynowe 1.8. Występowały także 1.6 i 1.5. Szukałbym 1.8, ale w tym aucie najważniejsza jest blacharka, więc weźcie cokolwiek ze zdrową budą. Resztą możecie martwić się później.

Volvo 480 (1986-1995)

Na Otomoto są dwie sztuki, obie w okolicach 20 tysięcy. Pamiętam, jak fajne 480 dało się kupić grubo poniżej dychy...

Szukacie dziwnego wozu w miarę normalnej marki? Nie? No to trudno i tak spróbuję Was zainteresować dziwacznym cholera-wie-czym, a mianowicie Volvo 480. Jeśli mówimy o elementach, które nie mają sensu w Volvo 480 to zacznijmy od nazwy. Według niegdysiejszego nazewnictwa samochodów tej marki pierwsza cyfra oznaczała serię samochodu (czyli de facto model), druga oznaczała ilość cylindrów, a trzecia ilość drzwi. Dlatego jeśli na tylnej klapie było 245 to mieliśmy do czynienia z samochodem serii 200, z silnikiem 4-cylindrowym i nadwoziem 5-drzwiowym czyli w tym przypadku kombi. Ma to sens? No to wróćmy do Volvo 480. Seria 400: no niech będzie, chociaż jest dużo mniejsze niż seria 200. Druga cyfra to 8, ale przecież pod maską są 4 cylindry, więc… um… nie rozumiem? Trzecia cyfra to 0 czyli, że samochód nie ma drzwi? Ale przecież ma nadwozie 3-drzwiowe… WHAT? Dorzućmy do tego, że to jedyny w historii Volvo samochód z otwieranymi światłami, który dodatkowo powstał głównie z myślą o rynku amerykańskim, gdzie tuż przed wprowadzeniem go na rynek zmieniono przepisy dotyczące oświetlenia. Świetnie, prawda? Nie zapominajmy także, że przez swój wybitnie głupawy kształt odniósł w USA klęskę, a w Europie… klęskę i mamy klasyka jak się patrzy. Samochód bardzo rzadki i bardzo ciekawy.
Co do problemów… Oczywiście rdza, bo pomimo pełnego ocynkowania nadwozia oraz wielu elementów z kompozytów te samochody mają swój wiek i trzeba na to uważać. Szczególnie, że pod uszczelkami lubi gromadzić się woda. 

Polecana wersja: Najfajniejszą wersją 480 jest Turbo, ale domyślam się, że gdy kupujecie taki samochód to nie chodzi Wam o osiągi, więc skupcie się na blacharce bardziej niż na silniku. 

Ford Probe (1989-1992)(1993-1997)

Probe I już właściwie całkowicie wyginął i ciężko go znaleźć.
Probe II natomiast zdarza się w ogłoszeniach i kosztuje około 15 000.

Trzecią propozycją na liście niech będzie Ford Probe. Czy też jak niektórzy mówią “Problem”, “Proboszcz” lub “Probówka”, z czego to ostatnie określenie jest najbliżej faktycznemu znaczeniu słowa “probe”. Wypisałem dwa okresy produkcyjne tego samochodu, bo na rynku pojawiły się dwie generacje Forda Probe, obie oparte o Mazdę MX-6. Historia tego modelu jest dość znana, chociaż zwykle opisuje się ją podczas opisywania innego amerykańskiego auta sportowego czyli Forda Mustanga. Pierwsza generacja Probe’a miała wejść na rynek jako trzecia generacja “kucyka”, ale fani modelu zalali centralę Forda tak szaloną ilością listów, że zdecydowano się zbudować Mustanga z napędem na tył, oraz Probe’a jako osobny model z napędem na przód. 
Jeśli interesuje Was Proboszcz… dobra, to brzmi źle. Jeśli interesuje Was Ford Problem to najważniejsza w tym aucie jest blacha. Ten samochód po wyjechaniu z fabryki fatalnie radził sobie z rdzą, a po 30 latach użytkowania sytuacja może być już bardzo nieciekawa. Szczególnie, że na przełomie wieków te samochody uwielbiane były przez młodzież, która wybierała Probe’y z powodu ich nowoczesnego wyglądu po czym… zwykle albo zawijała je dookoła drzewa albo z powodu zaniedbań oddawała na złom. Szybko się te coupe wykruszyły.

Polecana wersja: Topowa odmiana V6 oczywiście, ale mniejsze silniki też nie powinny być tragiczne. A w razie czego swap na V6 z Mondeo ST220 brzmi kusząco, prawda? Albo na 2.3 Turbo z Mazdy MPS…

Toyota Celica V (1989-1993)

Rozsądne egzemplarze Celiki zaczynają się w okolicach 10 tysięcy.

Celica piątej generacji kojarzy się głównie z sukcesami w rajdach, jeśli jednak szukamy egzemplarza tego modelu w niewielkich pieniądzach to… lepiej o tym zapomnijmy. Wersje z napędem na 4 koła i silnikiem wyposażonym w turbo już dawno cenowo odjechały w stratosferę, nam normalnym zjadaczom chleba pozostają bardziej cywilne wersje z silnikami wolnossącymi 1.6 lub 2.0. Ten drugi też zaczyna być ceniony jako “klasyk, inwestycja, jedyny taki zobacz”, ale ten pierwszy na szczęście nie. Mówię na szczęście, bo chociaż sam samochód jest wolny to nadal wygląda bardzo przyjemnie i jest chyba jednym z najtańszych sposobów na samochód z otwieranymi światłami. Oprócz wcześniej wspomnianej Mazdy 323f, oczywiście. No ale Celica faktycznie próbowała być autem sportowym i prowadziła się dokładnie w ten sposób, a 323f była po prostu dynamicznie wyglądającym hatchbackiem. 
W przypadku wad Celiki chyba nie muszę dużo mówić, bo wnioski narzucają się same. Nie dość, że samochód jest japoński, to jeszcze bardzo przyjemny dla oka co oznacza, że wiele egzemplarzy było rozbitych, poddanych modyfikacjom kiepskiej jakości, a do tego zgniło doszczętnie. Innymi słowy – obecnie znaleźć i kupić Celicę to nie lada wyzwanie, ale chyba nie ma na tej liście samochodu, który byłby w miarę popularny. Bądź co bądź, te auta mają już 30-35 lat.

Polecana wersja: Wyjątkowo kusi mnie zupełnie nie występująca w naturze wersja kabriolet, ale powodzenia w znalezieniu takiego egzemplarza. Poszukajcie Celiki, która jest zdrowa blacharsko. Silnik można zmienić na inny i nie powinno to być trudne.

Porsche 924/944 (1976-1988)(1982-1991)

Najtańsze 924 na Otomoto kosztuje 50 000. Ale myślę, że da się kupić taniej.
Najtańsze 944 zaczynają się poniżej 30 tysięcy.

Wiem, że 924 i 944 są stosunkowo drogie. Szczególnie jeśli chodzi o listę tanich samochodów. Ale… Ale to jednak Porsche, a kupienie Porsche za 20-30 tysięcy wcale nie wydaje się głupim pomysłem. Dobra cofam to. Tanie Porsche to bardzo głupi pomysł. Musimy jednak pamiętać, że jeśli szukamy taniego Porsche to w tym budżecie mamy dwa samochody do wyboru. Cayenne, które jest SUVem i nie tylko ma znaczek Porsche ale też typowe dla Porsche koszta serwisu oraz 924 i 944, które są typowymi autami sportowymi opracowane w czasach kiedy nikt jeszcze nie wpadł na pomysł montowania wszędzie regulowanego zawieszenia i innych wynalazków. Wnioski? 924/944 są dużo tańsze w eksploatacji. Problem w tym, że pochodzą z ery, której nikt już nie pamięta i za cholerę nie wyglądają jak samochody marki ze Stuttgartu. Ale mają otwierane światła, a to czyni z nich niemiecką Mazdę MX-5! Um… nie? hm. No trudno.
Wad samochodów sportowych Porsche z silnikiem z przodu jest kilka. Po pierwsze – dla przeciętnego człowieka, to po prostu stare samochody i nikt nie wpadnie na to, że to produkt tego producenta. Po drugie… mechanicznie można spodziewać się wszystkiego – każdej usterki, każdej wady. To nie jest tak, że te auta się często psują, ale radziłbym być na to przygotowany. Nie mówiąc już nawet o walce z blacharką.

Polecana wersja: 944 z końcówki produkcji wygląda najnowocześniej, ale jeśli ktoś ceni sobie estetykę przełomu lat 70’ i 80’, to zostaje mu albo 924 albo wczesne egzemplarze 944. 

Pontiac Firebird III i IV (1982-1992)(1992-2002)

Z jakiegoś powodu średni Firebird III to koszt 30 000...
...a średni Firebird IV to niecałe 20 000. Nie rozumiem.

Nie będę ukrywał – najbardziej rozsądne propozycje na tej liście już były – oprócz jednej, którą zostawiłem sobie na pozycję dziewiątą. W każdym razie – Pontiac Firebird to dosłownie brat Chevroleta Camaro. Od samego początku te samochody dzieliły platformę i sporą część elementów wizualnych, dopiero w gdy powstała piąta generacja Cheviego zdecydowano się odpuścić Firebirda. Więc tak – dziś mówimy o dwóch ostatnich generacjach „FireChicken’a”, bo obie mają pop-upy i są tanie, jeśli nie szukamy auta w stanie idealny. Innymi słowy – auto będzie wyglądać jak milion dolców, ale jeździć jak… nie wiem. Trochę lepiej niż Polonez. Jeśli jednak potraficie majsterkować i macie do tego dryg, to kupienie trochę zapuszczonego Firebirda może nie być złym pomysłem – te auta są mechanicznie proste jak… no cóż, Polonez, a na koniec dnia skończycie z fajnym amerykańskim youngtimerem, a nie straszącym ciągle nasz naród duchem socjalizmu.
Największym problemem tych aut jest fakt, że nigdy nie były sprzedawane w Europie i ze względu na pewne luki prawne zwykle importowane były uszkodzone. Jak te uszkodzenia były naprawiane, to pewnie tylko blacharz wie, a nam pozostaje mieć nadzieję, że nie ma on wyrzutów sumienia. Oprócz tego, te samochody są dość kuloodporne, bo może i amerykańscy inżynierowie robią rzeczy tak archaicznie jak to możliwe, ale w większości przypadków one działają. Jest nawet takie powiedzenie: samochody GM będą dłużej jeździć zepsute, niż większość samochodów będzie jeździć w ogóle. Interpretację pozostawiam Wam.

Polecana wersja: poszukajcie V8, błagam poszukajcie Firebirda z V8. 

Honda Prelude III (1987-1991)

Jakkolwiek fajny by ten samochód nie był, jest zaskakująco tani jak na starego japońca - kosztuje około 20 tysięcy, ale pewnie da się kupić taniej.

Entuzjaści często powtarzają, że największą wadą Hondy Prelude jest fakt, że ma napęd na przednie koła. Ciężko się z tym nie zgodzić – Honda weszła w rynek sportowych coupe bardzo ostro, nigdy jednak nie oferowała odpowiednio taniego samochodu z RWD. Był NSX, była S2000, ale to bardzo specyficzne samochody, które nie były tanie w zakupie, a na rynku samochodów używanych dość szybko zyskały na wartości przez swoje unikalne właściwości jezdne. A cała reszta: Prelude, Integra, Civic, CR-X, Accord czy Legend miały napęd na przednie koła, który zupełnie zbijał entuzjastów z tropu. No, ale gdyby Prelude miała napęd na tył – o który aż się prosiła ze swoim wyglądem – to teraz nie kosztowałaby 20k, ale jakieś 120 podobnie jak Nissany serii S. No, a tak, Prelude, nawet te klasyczne jak wspomniana dziś generacja trzecia, są w zupełnym dołku cenowym i można kupić je w bardzo fajnych pieniądzach. I nie wolno także zapominać, że naprawdę fajnie się prowadzą – pomimo przedniego napędu.
Ze względu na swoją bardzo niską popularność obecnie bardzo trudno jest znaleźć Hondę Prelude III, więc musicie się przygotować na to, że nawet jeśli taki samochód nabędziecie drogą kupna to czeka was walka z blacharką. No sorry tak to już jest w Japońcach, że blacha pada dużo szybciej niż mechanika.

Polecana wersja: Nie wiem czy jest co polecać kiedy tak trudno znaleźć jakikolwiek egzemplarz tego auta. Ale jeśli uda Wam się znaleźć samochód wyposażony w 4 koła skrętne to bierzcie i nawet się nie zastanawiajcie.

Chevrolet Corvette C4 (1986-1996)

Jezdne egzemplarze Corvette C4 zaczynają się niewiele powyżej 20 tysięcy.

Corvette jest jak Hiszpańska Inkwizycja – nikt się jej nie spodziewał, a jednak jest na tej liście. I nie bez powodu – czwarta generacja Corvette to naprawdę kawał wozu, szczególnie jak na swoją cenę. Oczywiście nie mówię tutaj o egzemplarzach w stanie konkursowym, ale takimi to bałbym się jeździć. Mówię tutaj o samochodach w stanie “uczciwy grat” czyli samochód, który nie wygląda idealnie ale zrobi wszystko to, o co go poprosicie. Niezależnie czy to będzie wypad po zakupy do marketu czy szybka przejażdżka po górskich serpentynach. W mojej opinii takie samochody są idealne, bo nie trzeba się martwić o przycierki czy inne rzeczy, dzięki czemu można samochodu używać codziennie. Jeśli jednak faktycznie macie taki plan – przeróbcie ‘Vette na LPG.
W przypadku Corvetty nie należy obawiać się rdzy. W każdym razie nie na nadwoziu – jest ono wykonane z kompozytów. Pod spodem radziłbym jednak rozejrzeć się dokładnie oraz uważnie sprawdzić uszczelki drzwi i dachu – bo te mogą przeciekać. 

Polecana wersja: Niezależnie co weźmiecie i tak będziecie mieć pod maską potężne V8. Osobiście szukałbym przedlifta ze względu na wygląd, ale rozumiem, że ktoś może preferować bardziej obłego polifta.

Mazda MX-5 NA (1989-1998)

Najtańszy egzemplarz MX-5 jaki znalazłem na Otomoto kosztuje 24.999, ale myślę, że jeśli poszukać po FB to da się znaleźć tańsze.

Zaczniemy od smutnych wieści – jeśli marzycie o pierwszej generacji Mazdy MX-5 to teraz jest Wasza ostatnia szansa, żeby taką kupić w rozsądnych pieniądzach. Ceny już teraz idą do góry i to w szybkim tempie. Za 3 lata będzie już za późno, z Miatami stanie się dokładnie to samo co stało się z Suprą, RX-7 czy Nissanami serii S. No dobra, trochę przegiąłem, ale prawda jest taka, że MX-5 zyskują na wartości jak szalone i to naprawdę może być ostatnia szansa na kupienie takiego auta w fajnych pieniądzach. A jeśli nie wiecie czy warto, to ja Wam powiem, bo ja wiem – warto. Mazda MX-5 to rodzaj samochodu, którego już nie ma. Znaczy jest – nowa Miata, ale chodzi o to, że obecnie ciężko znaleźć tak lekki i bezpośredni samochodzik, który nie tylko będzie sprawiał frajdę z jazdy, ale też będzie świetnie wyglądał. Zawsze i wszędzie.
Męczą go jednak pewne wady. I to poważne – mianowicie, co jest typowe dla aut japońskich, Mazda MX-5 rdzewieje okrutnie. Otwarte nadwozie i słabe zabezpieczenie antykorozyjne oznaczają, że ten obecnie znaleźć egzemplarz, którego nie będzie trzeba łatać jest trudne. O mechanikę bym się nie martwił, ta jest dość bezproblemowa, ale rdza to może być gwóźdź do trumny.

Polecana wersja: W MX-5 NA oferowany były dwa silniki: 1.6 i 1.8. Oba dawały radę, ja bym się raczej skupił na szukaniu egzemplarza z ręczną skrzynią biegów. Automat zupełnie do tego auta nie pasuje.

WILDCARD

Obecnie na Otomoto jest jedna sztuka Chryslera LeBarona Kabrio i kosztuje delikatnie poniżej 20 tysięcy.

Witamy w WILDCARDZIE, czyli samochodzie, którego nie powinno na tej liście być, a jednak się znalazł, bo jakiś pokrętny sposób mieścił się w wymaganiach. Tym razem jest to Chrysler LeBaron. Samochód nudny, nijaki i kompletnie bez polotu, proporcji, jakości i innych rzeczy, które klasyfikowały by go jako fajny wóz. Ale ma otwierane światła. Może i nie są to pop-upy w dokładnym tego słowa znaczeniu, ale są one otwierane, tak czy nie? Inna sprawa, że na pewno są fani tego modelu, którym ta nijaka amerykańskość odpowiada. I to jest w porządku, sam mam na swojej liście aut marzeń kilka samochodów, które do niczego się nie nadają ale bardzo je lubię. 
W każdym razie – oglądając LeBarona polecam dokładnie sprawdzić podwozie pod kątem rdzy oraz skontrolować elektronikę, bo ta również lubi płatać figle. Silniki… no, te chociaż nie są najlepsze to da się je łatwo naprawić, co jest pewnym plusem.

Polecana wersja: Silnik V6 to jednostka Mitsubishi znana między innymi z modelu 3000GT, czterocylindrowe to dzieło Chryslera. Była też wersja Turbo, oparta o amerykańskie jednostki napędowe. Nie wiem czy w takim aucie silnik ma znaczenie, ale LeBaron syczący turbo mógłby być fajny.

Czy tanie auto z pop-upami to dobry pomysł?

Patrząc na wiek tych samochodów? Zdecydowanie nie. Ale jeśli macie smykałkę do mechaniki/anielską cierpliwość do awarii/pieniądze do wydania u mechanika to… hej, nie mogę Wam zabronić kupienia sobie takiego samochodu. Szczególnie, że to może być ostatnia okazja, bo ich ilość na portalach ogłoszeniowych szybko spada, a cena – szybko rośnie. A zaufajcie mi, że żaden element w historii nie dawał takiego odczucia budzenia się auta do życia jak otwierane lampy. 

Nawet nowoczesne sygnatury LEDowe.

Leave a Comment