Ferrari Purosangue to bardzo kontrowersyjny model. To dziwne biorąc pod uwagę czym jest ten samochód.
Moda na SUVy i Crossovery (w sumie to ciekawe, czemu nie pisze się X-overy, skoro w żargonie wielu marek literę “X” czyta się jako Cross) trwa w najlepsze, mimo że ten rodzaj samochodu jest kompletnie bez sensu. Ale dobra – pomijając już bezsensowność tego typu pojazdu, to właśnie takie auta sprzedają się najlepiej, a to z kolei przekłada się na prosperity w tym segmencie rynku. ALE TO NIE WSZYSTKO! Najlepsze jest to, że SUVy można produkować ekstremalnie tanio i robić na tym ekstremalne hajsy.
To nawet nie jest żart. Zobaczcie:
Ukochane przez wszystkich Lamborghini Urus produkowane jest na tej samej platformie, co Bentley Bentayga. I to byłoby ok, bo oba auta są drogie jak jasny szlag. Ale na tej samej platformie bazuje także Porsche Cayenne. Dobra, to jeszcze pasuje. Ale obadajcie to – z tej samej platformy korzysta także Audi Q7 i Q8. Wydaje się to oczywiste, bo to wszystko marki premium. No tak – ale wszystkie wymienione wyżej auta bazują na Volkswagenie Touaregu. Czyli tak – kupując Urusa, tak naprawdę kupujecie Touarega z lepszym silnikiem. Świetnie, właśnie dobrze wydaliście swoje pieniądze… A może dałoby się wydać je lepiej?
No… nie. Bo na przykład taki Aston Martin DBX ma co prawda własną platformę, ale silnik budowany jest przez Mercedesa-AMG i nie zdziwiłbym się, gdyby to właśnie ten silnik wymusił także taki, a nie inny układ napędowy, co mocno wpłynęło na rozwój platformy. A to oznacza, że DBX wygląda jak kloc. Sorry. I nie, wersja o mocy 707hp nie poprawia tej sytuacji.
No mamy jeszcze BMW XM, ale ono jest tak szaleńczo cyberpunkowe i futurystyczne, że do tej pory mam problem określić, czy mi się podoba czy nie. Inna rzecz jest taka, że podobnie jak DBX, BMW XM korzysta z podobnego układu napędowego co inne modele marki z Monachium. Zgaduję, że to właśnie z tego powodu najnowsze dziecko M Power wygląda jak ultranowoczesny klocek Lego.
Resztę ultra-szybkich SUVów trochę pominę, bo w większość z nich to po prostu wykokszone wersje zwykłych aut rodzinnych i nie ma sensu wrzucać ich do tego samego wora z SUVami sygnowanymi logo Lamborghini czy Astona Martina.
Jak widzicie, większość uterenowionych aut nie ma nawet swoich własnych, dedykowanych platform i silników. A to, że nie trzeba czegoś projektować od zera oznacza niższe koszta produkcji, a prestiżowy znaczek skutecznie podbija cenę. Połączenie tych dwóch cech oznacza, że można kosić kupę siana na każdym wyprodukowanym egzemplarzu. W końcu Touareg kosztuje ok. 350 000 pln, a Urus ok 1 000 000 pln. I nawet jeśli połowę z tej różnicy pochłania nowe oblachowanie i wnętrze, to ciągle jest to kupa siana, którą koncern zarabia na każdym Touaregu Performante Urusie.
I nagle w to wszystko wbija się Ferrari Purosangue.
Ferrari, z którego się śmiałem. Ferrari, którego szczerze chciałem nie lubić. Chciałem móc się śmiać w głos, jakiego potworka marka z Maranello stworzyła i jak bardzo to wszystko jest bez sensu. I co? I nie mogę się śmiać, bo szczenę mam na ziemi. Spójrzcie na to:
Spójrzcie jeszcze raz na bryłę Purosangue i bryłę Urusa, który jest jego najbliższym rywalem:
Brava Ferrari! Przecież Urus to ociężały kloc przy Purosangue. A wiecie czemu tak jest? Bo Purosangue ma swoją własną platformę i nie jest opracowane jako SUV ze znaczkiem Ferrari, tylko jako Ferrari o cechach SUVa. Rozumiecie różnicę? Purosangue nie jest skokiem na hajs. Purosangue jest wykręceniem trendów tak, by pasowały do Ferrari, gdzie Urus jest wykręceniem Lamborghini tak, by pasowało do trendów. Innymi słowy – Purosangue to auto sportowe, którym możecie pojechać w góry z rodziną, a nie auto rodzinne, którym możecie powydurniać się na torze.
I tak – Purosangue ma sensowny bagażnik, napęd na cztery koła, komfortowe miejsce dla 4 osób i mocny silnik. I co? I jakoś da się to opakować w nadwozie, które nie wygląda jak walizka. I żeby dolać oliwy do ognia – Ferrari korzysta z wolnossącego, wysokoobrotowego (odcinka przy 7750 obrotów!), włoskiego silnika V12 o mocy 725hp, a nie jakiegoś niemieckiego V8 z dwoma suszarkami.
I wiecie co? Jestem fanem Lamborghini. Ich “plakatowy” styl przemawia do mnie bardziej niż butikowy image Ferrari. Ale jeśli miałbym wybierać Super-SUVa, to bez dwóch zdań wybrałbym Purosangue. Szkoda tylko, że na Purosangue trzeba wydać grubo ponad dwa miliony (cena katalogowa: 2 250 000 pln). Ugh…
I jeszcze jedno:
Pewnie widzieliście tego mema już milion razy. I jest on prawie tak głupi jak tapeta w motylki. I tak samo jak ta bzdurna tapeta, ten mem jest głupi na wielu poziomach.
Po pierwsze dlatego, że Mazda MX-30 wygląda tak:
A to, co widać na zdjęciu to Mazda CX-30. I uznajmy, że to literówka, mimo tego, że litery “C” oraz “M” są w dwóch innych miejscach klawiatury.
A po drugie dlatego, że, (O zgrozo!) jeśli weźmiemy dwa auta podobnego segmentu i wyskalujemy je do podobnych rozmiarów, to będą bardzo podobne. Szok i niedowierzanie. W ten sposób można także mieć bekę z Ferrari FF i BMW Z3 Coupe:
Albo z Toyoty Prius i Hondy Insight:
Albo z Lotusa Emiry i McLarena Artury:
Albo z Mitsubishi Eclipse i Audi TT:
I tak, rozumiem, że MX-30 CX-30 i Purosangue mają pewne podobieństwa. Takie jak fakt, że mają 4 koła, pięcioro drzwi oraz… hm. Zgaduję, że klimatyzację. Bo jeśli autentycznie macie problem, żeby odróżnić te dwa samochody to powinniście mieć białą laskę lub psa przewodnika. Szczególnie, że z innej perspektywy oba auta wyglądają zupełnie inaczej:
Albo jeszcze inaczej:
A teraz Was zaskoczę jeszcze bardziej – Wszystkie obecnie produkowane samochody wyglądają podobnie. I to nie dlatego, że motoryzacja się skończyła. Jest tak dlatego, że auta zawsze wyglądały do siebie podobnie. Niezależnie czy mówimy o autach z lat 50’, 60’ czy nawet 80’. Spójrzcie na to:
Albo spójrzcie na to:
albo na to:
Auta zawsze są do siebie podobne, niezależnie o jakich czasach mówimy.
Więc przestańcie narzekać na Ferrari i cieszcie się, że można produkować super-SUVa z wolnossącym V12 pod maską.