Tak, tytuł celowo jest dosadny. To jest szok, co to był za weekend.
Jestem osobą, która wyjazd na Ultrace traktuje jako swoiste wakacje – to jest ten moment w roku, gdy przez 4 dni cieszę się samochodami, podróżami, towarzystwem przyjaciół i dobrym jedzeniem. Dobra, żartuję, na Ultrace jadę głównie dla samochodów – reszta to tylko dodatek. Ale jeżu kolczasty, w tym roku przed Ultrace od… hm… schrzaniło się tyle rzeczy, że cały wyjazd stanął pod znakiem zapytania.
Po pierwsze: Nocleg
Mamryna, wspaniała Pani Redaktor, miała za zadanie ogarnąć nocleg – w zeszłym roku poszło jej to wspaniale, więc w tym roku też dostała takie zadanie. I muszę przyznać, że wywiązała się z tego wyśmienicie.
Obiekt, który znalazła był nie dość, że tani, to jeszcze mieliśmy zniżkę, bo to była nowość na booking.com. Więc czym prędzej zarezerwowała 3 apartamenty dwuosobowe i hejho, sprawa z głowy.
Tylko, że nie
Bo pewnego pięknego dnia dzwoni do nas Pani zarządzająca apartamentami i mówi, że jeden z trzech apartamentów sprzedała, ale nie jest to problem, bo ma dla nas apartament zastępczy – 4-osobowy, dwupiętrowy i dodatkową zniżkę za całą sytuację. Super.
Tylko, że nie x2
Bo kolejnego pewnego dnia, dwa tygodnie przed Ultrace pani z apartamentów pisze do Mamryny SMS-a, że sorry mordy, ale nie mam dla Was noclegu, bo właśnie przed chwilą wynajęłam komuś innemu na dłuższy czas i za wyższą cenę, bo prąd drogi i elo, cześć.
Przypominam – dwa tygodnie przed imprezą, a ona nam odwołuje nocleg. Nie powiem, zaskoczyło nas to i zirytowało, choć to i tak mało powiedziane.
No to szybki telefon do Bookingu, mówią, że się sprawą zajmą. I tutaj plus dla bookingu – zajęli się sprawą szybko, bezboleśnie i załatwili nam inny nocleg z parkingiem (do tego przejdziemy) i powiedzieli, że zwrócą różnicę w cenie do pierwotnego noclegu. Super – w końcu mamy gdzie spać.
No to dzień 1 - piątek
Spotykamy się całą ekipą około godziny 10 przy Subwayu na stacji benzynowej. Dotankowuję samochód, jemy kanapki z Suba i jesteśmy gotowi do podróży. Była jeszcze szybka kłótnia ze mną o to, że nie chcę płacić na autostradzie do Wro, bo pobieranie jakichś apek to przegięcie i wolałbym bramki, ale okej, Mamryna (redaktorka, organizatorka, pilot – człowiek orkiestra) powiedziała, że zapłaci i jedziemy. Oczywiście na dwa auta, bo moje Audi nie da rady przewieźć 6 osób – tak więc nasze “stado” to moje A3 i nowo nabyte Polo od osoby, która na Ultrace jeździ się najeść.
Z mojej perspektywy podróż minęła bez zaskoczeń – samochód dojechał bez awarii (to taka fanga w nos dla wszystkich, którzy mają dwudziestoletnie auto i boją się, że się rozpadnie na trasie) i nawet jak przejeżdżaliśmy przez nawałnicę to samochód był stabilny i po prostu parł przed siebie. Mówiłem, że lubię moje A3? Dobra, wracając.
Jak pisałem, podczas jazdy autostradą zdarzył się incydent pogodowy, ale było to przejściowe i w sumie to się nie przejmowaliśmy – ot, spadł deszcz.
Ale to było dopiero demo tego co miało się stać we Wrocławiu.
Przyjeżdżamy pod adres apartamentów załatwionych przez booking. I byłoby super, gdyby nie to, że z nieba tak leje, że w oknach zamiast tafli szkła mam taflę wody. Nie widziałem nic, a ulice opustoszały w moment. Nikogo, tylko ja, Mamryna i A3. A najlepsze było to, że ni cholery nie wiedzieliśmy nawet, gdzie szukać recepcji i nie było jak wyjść i poszukać, bo bylibyśmy przemoczeni szybciej niż Tesla Plaid przyspiesza do setki. Do tego wszystkie szyby mi zaparowały tak, że nie widziałbym nikogo nawet, gdyby stał tuż przed maską. Fantastycznie.
No to stoimy na awaryjnych czekając, aż trochę zelży, żeby można było poszukać recepcji.
W końcu Mamryna wysiadła, znalazła recepcję, dostała kluczyki do mieszkań i piloty do parkingu podziemnego i teraz wystarczyło tylko zaparkować i zanieść rzeczy do apartamentów.
Tylko, że nie x3
Bo po przyjechaniu na parking okazało się, że jest – uwaga – zalany i nie możemy tam zaparkować. Ja chrzanię. Dobra, to robimy ruchy z powrotem do recepcji i mówimy o zaistniałej sytuacji. Pani z recepcji w szoku, my w szoku, Audi w szoku, deszcz w szoku, wszystko w szoku. Ale dobra, pół biedy, wymyśliliśmy inny darmowy parking, zaparkowaliśmy auta, wzięliśmy rzeczy i poszliśmy do apartamentów. Dwóch co prawda i do tego w innych budynkach, ale były w odległości krótkiego spaceru, więc chrzanić – grunt, że pomieściły 6 osób, tj. był jeden 4-osobowy dla mnie, Mamryny, Dusi i @Lysy w Kartonie i drugi, 2-osobowy dla @R do Afi i @Navinox.
Wieczorem zebraliśmy się w większym mieszkaniu i szybko przeanalizowaliśmy sytuację i zauważyliśmy, że wszyscy są głodni, zmęczeni oraz, że zbliża się wieczór.
Szybka akcja – obiad w restauracji Kurna Chata, którą mieliśmy pod domem (polecam, dobry żurek w chlebie), zakupy w Żabce po coś do picia, chwilę posiedzieliśmy i oto cały dzień 1.
Dzień 2 - sobota.
Sobota miała być fajnym dniem, bo wtedy impreza się zaczyna i generalnie można się ładnie rozeznać w prezentowanych samochodach. Niestety, tutaj też nastąpił sobotaż – to jest sabotaż, wybaczcie.
Impreza zaczyna się o 12, a na miejscu, całą ekipą byliśmy koło 13. Kolejka po opaski? A gdzie, nie było – zamiast tego była Kolej Transsyberyjska – 3 godziny czekania. Super.
Wystaliśmy swoje, odebraliśmy opaski i… zdaliśmy sobie sprawę, że ludzi jest tyle, że mimo faktu, że Ultrace jest na otwartym terenie, czuliśmy się jak w autobusie w godzinach szczytu. Do tego wszyscy byli głodni (nie ma się co dziwić) więc pojechaliśmy zjeść obiad do naszej ulubionej chińskiej knajpy, szybkie zakupy w galerii i wracamy.
Ah, nie wiem, czy mówiłem – na eskapadę po jedzenie pojechaliśmy tramwajem, bo ceny parkingu we Wrocławiu są chore. I teraz jeśli jesteście z Wrocławia, to wiecie co się szykuje. Tak więc uznaliśmy, że szybki powrót na imprezę będzie na miejscu, więc do tramwaju fik i jedziemy.
Tylko, że nie x4
Jak już mówiłem, to, co się wydarzyło, nie będzie zaskoczeniem dla mieszkańców Wrocławia.
Wracając na stadion nastąpiła… hm, katastrofa w ruchu lądowym – to znaczy – kierowca Skody Octavii nie ogarnął mocy i uderzył w barierki oddzielające dwie linie torów od siebie, blokując oba kierunki jazdy tramwajów. I o ile sytuacja była śmieszna, o tyle mieliśmy nieco ciężko z czasem. Na szczęście daliśmy radę zrobić szybki fik do innego tramwaju i jazda dalej na Ultrace. W podróży uznaliśmy, że ja z Mamryną jeszcze pójdę po aparat Michała do samochodu, bo pewnie ludzi będzie mniej i wieczorną porą będzie można zrobić sensowne zdjęcia.
Ja, Mamryna i aparat przybyliśmy do bram stadionu myśląc, że na spokojnie damy radę Dusi i Michałowi podać urządzenie już na terenie Ultrace.
Tylko, że nie x5
Bo gdy tylko podeszliśmy do wejścia, pani z ochrony przywitała nas słowami “nie wpuszczamy, jest po 20”. Zegarek wskazywał 20:00. Spojrzałem na kalendarz – no nie może być – to nie Prima Aprilis, nie dzień na żarty. Jak się domyślacie – nie byłem w humorze na takie sytuacje, szczególnie po ilości “tylko, że nie”, których uświadczyłem. Więc popatrzyłem po Mamrynie, Mamryna po aparacie Michała, a aparat po mnie i staliśmy w takim trójkącie niedowierzania.
Ale chwila, chwila – ktoś wszedł. No to ja se myślę – to ja też wejdę – jestem redaktorem naczelnym bloga, no kurcze blade. Jak mnie Pani z ochrony wyrwała za ramię i wyciągnęła to myślałem, że zaliczę glebę. Jeszcze powiedziała “impreza się kończy, nic się nie dzieje”.
Bardzo ciekawe – czyli ci wszyscy wystawcy, którzy nadal driftowali, dawali gazu i pokazywali swoje auta robili to bo… No po co, skoro Pani z ochrony mówi, że nic się nie dzieje?
Wracamy do apartamentu.
Dzień 3 - niedziela
Po fiasko, jakim był poprzedni dzień uznaliśmy, że nic nas nie obchodzi i w niedzielę spędzamy na Ultrace cały dzień – obiad też kupujemy w Food Trucku.
Z tym, że jeśli czytaliście poprzednie relacje, to wiecie, że na Ultrace zwykle nie starczy dwóch dni, a co dopiero jeden. W każdym razie – tym razem udało się wejść na teren imprezy bez większych komplikacji. Przynajmniej raz coś podczas tego wyjazdu odbyło się bez komplikacji…
I teraz tak – niedziela na terenie Ultrace 2023 była chyba najlepszym dniem na Ultrace, jaki spędziłem kiedykolwiek. Nie żartuję. Spotkałem @The_Kyza (ziomek jest ogromny!), z którym zrobiłem sobie zdjęcie na tle zaprojektowanego przez niego BMW M4:
Udało mi się także dorwać do Kato-Sana @Libertywalkkato i po pierwsze zrobić sobie z nim zdjęcie, a po drugie podpisał mi Hot Wheelsa:
Byłem ostatnią osobą, która doznała tego wyróżnienia. Głównie dlatego, że po chamsku wbiłem się na scenę, jak z niej schodził.
Inną rzeczą, którą zobaczyłem była strefa driftu, przy której stałem chyba z godzinę. I nie ma się co dziwić – Ultrace to jedyne miejsce, gdzie można zobaczyć driftowy tandem Toyoty (AE86, Chaser), Nissana (S13, S14, S15, 350Z), Mazdy (RX-8, MX-5), BMW (E28, E30, E36, E46, E89) Mercedesa (W202), Porsche (996), Volvo (740), Opla (Kadett C Coupe) i Forda (Probe I).
Tutaj, niestety, nie mam materiału zdjęciowego, ale widok driftującego Forda Probe pierwszej generacji wrył mi się w pamięci na długo – żebyśmy się dobrze zrozumieli – Probe ma normalnie napęd na przednie koła, ten był przerobiony tak, by moc na asfalt przekazywały koła tylne. Szalony pomysł.
Inną rzeczą którą miło wspominam był fakt, że już pod koniec imprezy okazało się, że jeden z wystawianych na podeście aut był z Federacji Rosyjskiej (organizatorzy dostali info, że jest zarejestrowany w Niemczech, nie mam im nic za złe). W każdym razie – Ukraińcy uznali, że w miejscu tego auta należy postawić kibel – więc gdy rosyjska Toyota zjechała z podestu, w jej miejscu pojawił się klozet. Mogę więc teraz powiedzieć, że sram na Ultrace:
Ultrace 2023 był też pierwszą edycją, gdzie miałem przygotowane zaskórniaki na wszelkiego rodzaju merch. Niestety – w przypadku ubrań nie było ani ładnych wzorów, ani mojego rozmiaru, więc je olałem. Udało mi się natomiast wyhaczyć wspaniałe naklejki z @Nightride.pl:
I nie przeszkadza mi to, że swoje kosztowały – to normalne. Przeszkadza mi, że nie mam gdzie ich nakleić, bo docelowo Audi ma iść na sprzedaż, a nie odzyskam wtedy wlep. Ale i tak się cieszę – będą na kolejne auto.
Powrót do apartamentu
Wróciliśmy do apartamentu mocno przebodźcowani – nie ma się co dziwić, bo zaliczyć cały Ultrace w jeden dzień? Uf.
A jeszcze mieliśmy plan, by w poniedziałek po oddaniu apartamentów powłóczyć się po Wrocławiu i obejrzeć Ogród Japoński.
Dzień 4 - poniedziałek
W niedzielę wieczorem czułem, że coś mnie łapie, ale uznałem, że przeboleję ten poniedziałek i nacieszę się ostatnim Wrocławskim dniem.
Tylko, że nie x6
W pierwszym dniu nowego tygodnia obudziłem się tak chory, że nie miałem głosu. W ogóle. W nocy spałem dwa razy po 2-3 godziny i się budziłem. Było źle.
Z rana z Michałem poszliśmy do apteki po syrop i tabletki na gardło i zdecydowaliśmy, że nie mam zdrowia, żeby oglądać rzeczy we Wrocławiu. Czyli wracamy do domu.
Ale uznałem, że nie jest tak źle i poprowadzę w drodze do domu – co za problem?
Ano duży.
Wjechaliśmy na autostradę do Katowic, a ja zdałem sobię sprawę, że odmierzam każdą sekundę drogi, bo czuję się tak źle, jakbym miał zaraz kopnąć w kalendarz. Zjechałem więc na stację i oddałem Mamrynie kluczyki. I to była dobra decyzja – po pierwsze dlatego, że Mamryna żwawo i na spokojnie dojechała do Katowic, a po drugie dlatego, że nie musiałem utrzymywać uwagi i się męczyć.
Tak więc Mamryna odwiozła siebie, a ja wróciwszy do domu położyłem się do łóżka, wypiłem Fervex i mnie ścięło.
To był naprawdę ciężki wyjazd. A teraz przechodzimy do wrażeń reszty Ivolucyjnej redakcji.
Osoba redakcyjno-edytorska Mamryna
W obliczu wielu przeciwności i przygód napotkanych po drodze udało nam się w końcu dojechać do Wrocławia. Razem ze swoją wesołą drużyną spędziłam na Ultrace sobotę i niedzielę (a właściwie tylko niedzielę, ale o tym później), a we Wrocławiu byliśmy od piątku do poniedziałku. Na otwarcie dotarliśmy niemal w samo południe, nie licząc ogromnych korków typowych dla tego typu imprez. Przywitała nas (a właściwie lepszym słowem byłaby “zaskoczyła”) ogromna kolejka, która zdawała się być o wiele dłuższa, niż rok temu mimo zapewnień organizatora, że “w tym roku dostępnych biletów będzie o wiele mniej”, co dawało wrażenie bycia tylko chwytem marketingowym, a nie stanem faktycznym. Choć pogoda nie była aż tak ostra jak rok temu, to trzeba było swoje wystać – u nas było to około 2 godziny. Z tego też względu, że proces wchodzenia na teren imprezy wydłużał się, to organizacja Ultrace przesunęła cały sobotni harmonogram imprezy w czasie. Może i było to dobrą decyzją, ale znacznie lepszą byłoby jakkolwiek usprawnienie meldowania się na bramkach, bo w tym tempie osoby mające bilet na sama sobotę mogły skorzystać z wejścia może przez połowę wyznaczonego czasu trwania imprezy? Co nie wydaje mi się dosyć sprawiedliwe, gdy kolejka zamiast się skracać, to się jedynie wydłuża, a zapłaciło się za cały dzień.
Śmiało mogę powiedzieć, że zaprezentowane samochody były o wiele ciekawsze, niż rok temu, a także było ich o wiele więcej, więc było co oglądać. Zwłaszcza było o wiele więcej BMW serii 7, za co bardzo szanuję, a także miałam okazję zobaczyć prawdziwe Audi S1 Quattro znane z Grupy B (było to takim moim mini-marzeniem). Oczywiście były również powtórki, ale te dobre, zasłużone i bardzo chętnie przeze mnie oglądane drugi raz, a także fuckupy, nad którymi chyba i tak nie warto się rozwodzić, bo na Ultrace jadę cieszyć się “towarzystwem” samochodów, a nie szukać wszelkich niedociągnięć w projektach innych osób. Natomiast moim ulubieńcem tegorocznej edycji zdecydowanie był Pontiac Fiero – egzemplarz zaprezentowany na Ultrace był dla mnie synonimem projektu doskonałego, i to na tyle, by być prezentowanym za szklaną szybą, jak prawdziwy eksponat.
Na minus całościowego doświadczenia Ultrace’owego zdecydowanie przemawia sama organizacja imprezy, która była bardzo chaotyczna i uniemożliwiła nam praktycznie korzystanie z możliwości bycia na imprezie w sobotę. Myśleliśmy. że skoro wejście znacznie się opóźniło, to czas trwania imprezy również zostanie przedłużony – myliliśmy się. Stworzyło to sytuację, w której gdy wieczorem powracaliśmy na Arenę by porobić sensowne zdjęcia przy chłodniejszej pogodzie i mniejszym zatrzęsieniu ludzi, połowa naszej ekipy zdołała jeszcze wejść o 19:56, a ja z Redaktorem Naczelnym już nie, będąc pod bramką o 20:02. Wydaje mi się to bardzo krzywdzące, zważywszy chociażby na powody, które opisałam w pierwszym akapicie swojego felietonu. Osobiście nie rozumiem, dlaczego nie podjęto decyzji o przedłużeniu czasu trwania imprezy. Pani ochroniarz na bramce bardzo mocno wczuła się w swoją pracę i powiedziała nam, że “i tak już zaczynają wypraszać”, co brzmiało co najmniej śmiesznie, skoro wpuściła część naszych ziomków parę minut wcześniej. Stworzyło to również inną patologiczną sytuację, gdy jeden uczestnik imprezy mający swoje auto na wystawie nie mógł po dwudziestej wejść na teren Areny i wziąć z samochodu swoich leków, bo “jest po dwudziestej, więc go nie wpuści”. Ta sytuacja była dla mnie kuriozalna i zdecydowanie przemówiła za negatywną opinią dotyczącą organizacji całego przedsięwzięcia.
Podsumowując, z Ultrace w pełni skorzystaliśmy w niedzielę – udało się obejrzeć większość egzemplarzy i porobić dobre zdjęcia, choć mniej, niż rok temu. Wystawa była bardzo różnorodna i nie nudziłam się przy oglądaniu. Czuję trochę niedosyt przez sobotnią sytuację, ale przynajmniej wiem, na co zwracać uwagę w następnym roku, i mam nadzieję, że organizacja Ultrace również wyciągnęła wnioski i kolejna edycja będzie i bardziej zorganizowana, i wyrozumiała na potrzeby uczestników.
Osoba, która jeździ tam dla obiadów - Dusia
Po dwugodzinnej kolejce wkroczyłam na teren imprezy i natychmiast ogarnęło mnie wrażenie, że znalazłam się w centrum świata samochodów. Na każdym kroku było widać najnowsze różowe modele supersamochodów, klasyczne sportowe auta i unikalne modyfikacje, które wzbudzały zachwyt, mimo że nie jestem fanką motoryzacji. Widząc samochody wykonujące drift i inne manewry, nie mogłam oderwać od nich wzroku. Ani tłum ludzi, ani temperatura mi nie przeszkadzały. Super było widzieć motoryzacyjnych freaków zebranych w jednym miejscu.
Cieszę się, że zobaczyłam Testarossę. W sobotę, kiedy udało mi się wejść tuż przed czasem 2 razy skorzystałam tam tylko z toalety i wyszłam. Zjadłam dobrego burgera i frytki. Byłoby mi łatwiej, gdybym nie musiała wypychać sobie rozwalonych butów papierem toaletowym. Miło było też zaliczyć typowy tramwajowy incydent wrocławski.
Tegoroczny wyjazd był serią pomyłek. Zaczynając od faktu, że tuż przed wyjazdem się przeziębiłam i cały weekend byłam przytłumiona przez antybiotyk, przez co nie czerpałam z niego tyle frajdy co zazwyczaj. Oprócz tego w tym roku Ultrace był miesiąc wcześniej niż zeszłoroczny, czyli jeszcze przed zakończeniem roku akademickiego i cóż, ostatni semestr studiów rządzi się swoimi prawami. Zamiast spędzać cały czas z przyjaciółmi i chłopakiem czasem zaszywałam się w pokoju z laptopem i musiałam skończyć projekt czy wprowadzić poprawki do rozdziału licencjatu, co przyprawiało mi trochę niepotrzebnego na wyjeździe stresu. Dodatkowo z powodu studiów musiałam wrócić dzień wcześniej niż planowaliśmy, bo akurat w poniedziałek miałam mieć egzamin (spoiler alert: zdałam go).
Całą historię z zakwaterowaniem mieliście już wcześniej, więc ja tylko dodam, że nasz „apartament” generalnie był git, tylko dostaliśmy łóżko, które skrzypiało od samego patrzenia XD (redaktor naczelny: puściłem Ci to XD tylko dlatego, że jest oficjalnie w słowniku języka polskiego) Nasze miejsca zakwaterowania dzieliło jakieś 10 minut spacerkiem, przez co nasze tradycyjne już wieczorne spotkania w jednym z pokojów żeby razem posiedzieć, podzielić się wrażeniami, napić się czegoś dobrego i po prostu spędzić ze sobą czas były nieco utrudnione, ale nadal do przeżycia.
Co do samego eventu, który był głównym celem naszej podróży organizacja zawiodła po całej linii, staliśmy 3h w pełnym słońcu, po to żeby dostać opaski, wejść do toalety, wyjść na jedzenie i już nie móc wrócić. Naprawdę współczuję, jeśli ktoś przyjechał z zagranicy albo drugiego końca kraju na ten jeden dzień i trafił na koniec kolejki, żeby później wejść na 2h i zostać wyproszonym przez ochronę, bo organizatorzy nie zareagowali na sytuację i nie przedłużyli czasu otwarcia bram. W tym roku też pierwszy raz postanowiliśmy zmienić środek transportu z naszego miejsca zakwaterowania na stadion. Głównie ze względu na to, że nasza ekipa powiększyła się o jedną osobę, a Audi ma tylko 5 miejsc, ale też przez to, ile czasu spędziliśmy dzień wcześniej w korkach. Muszę przyznać, że drugi dzień był już dużo lepszy. Pogoda sprzyjała, było co oglądać, udało mi się też nagrać trochę kontentu (którego nadal nie zmontowałam, bo nie miałam kiedy). Samochody z topki naprawdę robiły wrażenie i bardzo mocno kibicowałam Kevinowi, który dostał się do finału, ale ostatecznie nie wygrał. Było wyjątkowo mało Mustangów, ale za to pierwszy raz zobaczyłam na żywo Suzuki Cappuccino, które gdzieś tam jest w moim hangarze marzeń.
Słowem podsumowania, nie wiem czy po tym co się wydarzyło w tym roku pojadę na Ultrace znów za rok, choć wyjazd mimo tych wszystkich przeciwności losu uważam za udany. Towarzystwo oddało, znów zjedliśmy dużo pysznego jedzenia w znanych nam miejscach, ale też odkryliśmy kilka zupełnie nowych i spędziłam bardzo miło czas.
Był to mój pierwszy Ultrace w życiu. Wiele przeciwności losu sprawiło, że pierwszy dzień wyjazdu nie był dla nas szczególnie przyjemny. Ulewa która zalała parking podziemny w którym mieliśmy zostawić samochód czy słaba komunikacja z obsługą hotelową były jednymi z kilku czynników, które składały się na napięty klimat jaki zdecydowanie dało się wyczuć w powietrzu. Finalnie jednak udało się doprowadzić wszystko do ładu, co zakończyliśmy wspólnym wieczornym posiedzeniem, które nieco poprawiło nam humory.
Pierwszy właściwy dzień imprezy rozpoczęliśmy od długiej i mozolnej kolejki przed bramkami biletowymi, a to była tylko zapowiedź popołudniowych problemów. Gdy już udało nam się dostać na event postanowiliśmy się trochę rozejrzeć po całym obiekcie. Wspólną decyzją grupy zadecydowaliśmy o przerwie na obiad w godzinach popołudniowych, po której mieliśmy z powrotem udać się podziwiać piękno prezentowanych samochodów. W celu szybszego dostania się pod arenę postanowiliśmy skorzystać z tramwaju. Tutaj pojawił się kolejny problem w postaci wypadku. Auto osobowe wpadło na szyny, co skutecznie uniemożliwiło nam dalszą podróż, a z racji, że wejście na arenę zamykało się właściwie o godzinie 19.00, to nie udało nam się dojechać do celu na czas. Tak więc w pierwszy dzień Ultrace’u udało nam się właściwie jedynie odebrać opaski.
W kolejnym oraz w zasadzie moim ostatnim dniu tego wyjazdu wszystko wskazywało, że będzie on udany, co okazało się prawdą. Spędziliśmy go wspólnie oglądając przez cały dzień modele samochodów prezentowane przez wystawców. Udało mi się też osobiście przyjrzeć strefie driftu i kilku pojazdom “latającym bokiem” po torze, chociaż dopchanie się do barierek nie było wcale takie proste. Była to zdecydowanie dla mnie najciekawsza atrakcja. Dodatkowo dowiedziałem się od pozostałych członków grupy wielu naprawdę przyjemnych ciekawostek z zakresu mechaniki pojazdów, jak i strony wizualnej poszczególnych modeli.
Wyjazd sam w sobie uważam za udany mimo przeciwności losu. Udało nam się zobaczyć wiele wyjątkowych samochodów, dowiedzieć się trochę o ich historii oraz procesach powstawania. Dodatkowo wzbogaciła mi ten wyjazd integracja z nowo poznaną grupą, która okazała się naprawdę zgraną i przyjemną ekipą.
Z racji, że moi poprzednicy już doskonale opisali wszystko, powiem tak: pierwszy dzień na Ultrace mogłem się porządnie opalić w kolejce i wypić piwo w cenie ~98zł, wiecie, bilet za jeden dzień + cena piwa wynosząca 18zł. Mimo wielu przeciwności nie odczułem, że ten dzień był zmarnowany. Spędziłem tam dużo czasu z przyjaciółmi i koniec końców bawiłem się świetnie. Owszem, organizacja Ultrace pozostawia wiele do życzenia, gdyż byłem przekonany, że długie kolejki będą skutkować wydłużonym czasem trwania imprezy. Dodatkowo, Ultrace na swoich mediach pisał, że zmniejszyli pulę biletów względem zeszłego roku. Nie. Ludzi było trzy razy więcej i nawet nie przesadzam. Drugi dzień był taki, jak opisaliśmy wyżej – był lepiej zaplanowany z naszej strony. Aby się nie powtarzać powiem jedynie, że znaleźliśmy fajnego spota na obserwowanie z tarasu widokowego, który jak dobrze pamiętam był na 3 lub 4 piętrze stadionu. Niestety nie był dostępny w całości, a jedynie w ¼ i mimo to dał fajną perspektywę do zrobienia ciekawych zdjęć. Dodatkową atrakcją było również obserwowanie, jak pijany Słowak dostaje dość srogie lanie od ekipy próbującej zjechać autem z podestu, podczas gdy ten im przeszkadzał. Chłop mimo odciśniętej krwawej pięści na czole nie poddawał się i wyzywał ekipę jeszcze przez dobre 30 minut kiedy my rozmawialiśmy sobie ze studentami Politechniki Wrocławskiej, podziwiając prototyp bolidu do zawodów Formula Student.
Wracamy do studia po podsumowanie
Ultrace 2023 jak zwykle podbił poziom, jeżeli chodzi o modyfikacje i jakość samochodów. Obecność Kato-Sana to naprawdę nie lada wyczyn, wszak jest on Japończykiem z krwi i kości. To pokazuje, jak bardzo szanowaną imprezą jest Ultrace.
Jednak organizatorzy stoją przed dużym wyzwaniem – w jaki sposób rozwinąć imprezę, bo już widać, że Tarczyński Arena we Wrocławiu jest za mała jak na taki poziom i wielkość imprezy. Ja proponowałbym dwa, a nawet trzy wyjścia. Albo zmienić lokalizację imprezy na większą (Narodowy w Warszawie?), albo mocno ograniczyć ilość biletów, albo wydłużyć imprezę.
Bo w tej chwili nie da się nim zbytnio nacieszyć – fizycznie bardzo trudno jest oglądać wystawione samochody z powodu natłoku ludzi, a to także nie świadczy dobrze ani o imprezie, ani o organizatorach.