ivolucja.pl

5 aut, które są bez sensu ale i tak je kochamy

Niektóre samochody są tak bez sensu, że nie sposób ich nie kochać. Oto pięć takich przypadków.

Niezależnie czego by się nie mówiło, samochody to nasze “awatary”. Za ich pomocą pokazujemy, kim jesteśmy, co robimy i jakimi jesteśmy ludźmi. To właśnie dlatego, nawet ci traktujący samochód tylko i wyłącznie jako środek lokomocji, nie jeżdżą Multiplą albo innym Kei-Carem lub Smartem. Jako ludzie chcemy rzeczy, które będą współgrały z naszym charakterem – nawet jeśli czasem oznacza to, że nasz wybór jest… hm… Bez sensu.

W tym wpisie pojawi się tylko 5 samochodów, bo o każdym z nich będę chciał powiedzieć dwie istotne rzeczy: dlaczego są bez sensu i dlaczego je kochamy. I tak, mógłbym opisać 10 aut, ale przy takiej ilości informacji, opinii i innego bablania tekst miałby długość skolopendry. A te są obrzydliwe. Znaczy skolopendry, nie teksty.

Honda CR-Z

Pamiętacie Hondę CR-X? Tego fajniejszego Civica? Na pewno pamiętacie, bo mimo braku takich samochodów na sprzedaż, nadal pojawiają się one na wszelkiego rodzaju fejsbukowych pejach z losowymi zdjęciami samochodów. W każdym razie – CR-X był takim Civiciem, z którego Honda chciała zrobić sportowe dwumiejscowe coupe. Czy im wyszło? Cóż, na pewno. CR-Z natomiast… cóż. CR-Z miał być następcą CR-Xa i tak samo jak on miał zapewniać sensowne osiągi i frajdę z jazdy, a to wszystko przy niskim spalaniu.

Dlaczego jest bez sensu?

CR-Z jest bez sensu, bo pomimo śmiałych planów, nie udało się zrealizować żadnego z założeń. Prawdopodobnie dlatego, że CR-Z miał być takim młodzieżowo-sportowym Priusem (czy też raczej Hondą Insight) tak więc był hybrydą. I tak, obecnie sportowe samochody hybrydowe to nic dziwnego, ale w roku 2010, gdy CR-Z debiutował, kojarzyły się one tylko z nie młodzieżowo-sportowym, a zamulającym Priusem, którym nikt, kto miał jakiekolwiek pojęcie o motoryzacji nie chciał jeździć. Inna sprawa jest taka, że CR-Z był wolny. Naprawdę, nie zmyślam – zależnie kogo spytać, czas do setki oscylował w granicach 8-10 sekund. I jest to czas przyjemny dla Priusa, ale nie dla auta, które w swoim założeniu miało być sportowe.

Dlaczego go kochamy?

Odpowiedź na to pytanie można skrócić do: “bo nie jest Priusem”. Ale prawda jest taka, że CR-Z miał szereg zalet powodujących, że choć nie sprawdzi się on jako auto sportowe, to idealnie nada się na stylowy samochód do jazdy do pracy, mogący dostarczyć frajdy podczas żwawej jazdy po parkingu obok supermarketu. Inna rzecz, że kolejną z zalet CR-Zeta jest fakt, że ma on mnóstwo “Quirks and Features”. Na przykład CR-Z jest jedyną na świecie hybrydą, która była dostępna z sześciostopniowym manualem. A znając manuale Hondy, ten montowany w CR-Z musiał być fantastyczny.

Hummer H2

Hummer H2 to samochód, który powstał na fali Hummera H1 i o ile H1 był jeszcze bardziej bez sensu jako auto drogowe, o tyle sprawdzał się idealnie w warunkach wojskowego użytkowania. H2… H2 miał przywodzić tę samą myśl, dzięki wielkim kołom i olbrzymim wymiarom, a wyszło… cóż, bez sensu.

Dlaczego jest bez sensu?

Hummer H2 jest bez sensu z tylu powodów, że naprawdę ciężko byłoby mi rozpisać je wszystkie. Więc może zacznijmy od tego, że Hummer H2 nie odziedziczył żadnych zdolności militarnych po swoim starszym bracie. Null, nic, zero. I tak, te uchwyty na masce są fejkowe, jeśli spróbujecie podwiesić za nie H2 na helikopterze, to wyrwiecie maskę i tyle było zabawy. W H1 były to punkty konstrukcyjne, które były w stanie udźwignąć masę terenówki. Hummer H2 był również ogromny, przepastny i gargantuicznie wielki. Waży przez to więcej niż przeciętny dom z wyposażeniem, ale za to musiał mieć silnik V8 o pojemności 6 litrów, żeby w ogóle ruszyć z miejsca. Pięknie.

Dlaczego go kochamy?

Szczerze mówiąc, Hummera H2 ciężko nie kochać. To znaczy, tak, to auto jest bez sensu, ale nie tylko ja dostaję małpiego rozumu, gdy widzę tego kolosa na ulicy. I nawet jeśli w życiu nie chciałbym takiego mieć (chociaż…), to nadal adoruję te samochody i sama myśl, że ktoś jeździ czymś takim na co dzień, mając w nosie spalanie, problemy z parkowaniem i inne przyziemne rzeczy napawa mnie radością. 

Lexus LFA

Wielu uważa, że Lexus LFA to jeden z najlepszych supersamochodów w dziejach. I to prawda. Jest naprawdę niewiele supersamochodów, które są w stanie rywalizować z LFA pod względem dźwięku silnika czy czasu, który został poświęcony, by doprowadzić to auto do perfekcji (ponad 10 lat, od roku 2000 do 2010 kiedy LFA wszedł do produkcji). Ale nie oznacza to, że Lexus LFA ma sens.

Dlaczego jest bez sensu?

To jest tak: Lexus zawsze był marką, która robiła auta luksusowe, komfortowe i takie, które jak tylko widziały dział sportowy w gazecie biznesowej, to wsadzały pismo do niszczarki. Lexus nie ma czasu na takie bzdury. No więc, po kiego w ogóle grzyba był gamie Lexusa supersamochód? I to do tego taki, który kosztował prawie dwa miliony złotych? Już nie mówiąc o tym, że pomimo horrendalnej ceny Lexus tracił na każdym sprzedanym egzemplarzu, bo po 7 latach opracowywania modelu wyrzucono wszystko do kosza i zaczęto projekt od nowa. I tak, Audi ma swoje R8, a Mercedes swojego AMG GT, ale obie te marki startują w wyścigach i mają cały szereg sportowych modeli. A Lexus? Żaden z kupujących Lexusa nie myślał o sportowym wozie, zapewniam Was.

Dlaczego go kochamy?

Proste: silnik V10 o pojemności 4.8 litra opracowany przez Yamahę to najlepiej brzmiący silnik świata. A do tego od 0 do 9000 obrotów na minutę wkręca się tak szybko, że normalny obrotomierz ze wskazówką nie nadąża. Niektórzy nazywają LFA przerośniętą Celicą, ale prawda jest taka, że trudno znaleźć inny tak dobry supersamochód.

Renault Clio V6

Renault słynie z najlepszych hot hatchy na rynku. Pierwsze było Renault 5 Alpine oraz Turbo, a potem Clio Williams czy modele serii R.S., które płynnie przejęły koronę najlepszych miejskich pocisków na świecie. Z tym, że Francuzi, jak to Francuzi, musieli coś nabroić po wypiciu wina do kolacji i tak powstał szalony potworek, jakim jest Renault Clio V6.

Białe Renault Clio v6 od frontu, podczas jazdy

Dlaczego jest bez sensu?

Żeby zdać sobie sprawę, że Renault Clio V6 jest bez sensu, nie trzeba długo myśleć. Sama idea praktycznego miejskiego hatchbacka, którego postanowiono pozbawić wszystkich cech powodujących, że jest on praktycznym, miejskim hatchbackiem to bilet do wariatkowa. Ale Renault i tak już tam wiele razy było, więc dla nich to jak wakacje. Wzięli więc Clio, wywalili z niego silnik, wrzucili inny, ale za to w miejsce tylnych siedzeń, do tego poszerzyli nadwozie tak, by nie mieściło się w żadne miejsce parkingowe i voila, mamy… w sumie to ciężko mi ten twór jakkolwiek sklasyfikować. To takie niewiadomo co, które powstało podczas srogiej popijawy.

Dlaczego go kochamy?

Ponownie, żeby zdać sobie sprawę, że kochamy Renault Clio V6, nie trzeba długo myśleć. Ten samochód jest tak dziki w samej swojej istocie, że ciężko go nie kochać, a fakt, że można go było kupić z fabryczną gwarancją powoduje, że Clio V6 jest marzeniem wielu fanów motoryzacji. Fakt, że ten mały potworek ma bardzo trudny charakter i wielu kierowców chciałoby się z nim zmierzyć dodaje tylko pikanterii. To małe autko jest wielką legendą i nic tego nie zmieni. Nawet fakt, że w tym Clio niewiele jest Clio.

GMC Syclone

GMC Syclone pojawił się dawno temu na liście najbardziej szalonych Pick-Upów. I nie ma się co dziwić, bo ten pożeracz supersamochodów nawet nie próbował być sensowną ciężarówką. On nawet nie umiał pisać i zamiast Cyclone nazywa się Syclone. Dobra, to jest żart – Mercury miał prawa do nazwy Cyclone, więc GMC musiało wymyślić coś innego.

Dlaczego jest bez sensu?

Nie ma przepisów, które mówią, że pick-up nie może być szybki. Ale fajnie by było, gdyby chociaż mógł szybko przewozić jakieś rzeczy, a Syclone… well, z ładownością na poziomie 300kg nie był w stanie przewieźć nic sensownego w sensownej ilości. Tak więc, naprawdę, Syclone był kiepską ciężarówką. Był też kiepskim autem sportowym, bo miał aerodynamikę regału Billy z Ikei i hamulce bębnowe na tylnej osi. Rozumiecie już, że GMC Syclone nie prowadził się zbyt dobrze. I to nawet nie jest tak, że próbowano wykorzystać jakąś lukę w prawie, jak to miało miejsce przy innym szalonym pick-upie, czyli El Camino SS. General Motors po prostu chciało wsadzić potężny silnik do pick-upa i zobaczyć co się stanie. Bez sensu, ale co tam.

Dlaczego go kochamy?

Ultraszybki pick-up, który podczas startu ze świateł robił każdy samochód, jaki tylko był na drogach w czasie swojej premiery. Czego tu nie kochać? Do tego fakt, że sprzedawany był tylko w kolorze czarnym z czerwonymi napisami Syclone i logo GMC powodowały, że wyglądał on tak samo mrocznie, jak i szybko. Cudowne połączenie, które stało się legendarne, jeszcze zanim skończono produkować tę wyjątkową ciężarówkę.

Bezsens jest łatwo kochać, ale trudno z nim żyć

Samochody, które są bez sensu w wielu przypadkach oznaczają pewne wyrzeczenia. Nie ma aut idealnych, a im bardziej eksperymentuje się z koncepcją samochodu, tym bardziej jest on bez sensu i tym trudniej znaleźć na nią potencjalnego kupca. Ale co z tego, skoro niektóre z modeli, o których dziś przeczytaliście można wyrwać za bezcen, bo tak samo jak w momencie ich debiutu jak i teraz nikt ich nie chce.

Jeśli podobał Wam się taki format to dajcie znać – chętnie przygotuję kolejną listę kochanych aut, które są bez sensu.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *