ivolucja.pl

Amerykańskie żelazo do 25 patyków – co kupić #14

W Europie amerykańskie samochody kojarzą się z czymś egzotycznym, więc nic dziwnego, że wiele osób szuka takiego auta w rozsądnym budżecie.

Ameryka, kraj tanią benzyną płynący… A w każdym razie tak wydaje się wielu osobom. Nie jest to do końca prawda, ale faktycznie – benzyna w USA jest tańsza niż w Polsce. A to oznacza, że amerykańskie samochody często mają inny charakter niż te obecne w Europie. Inną rzeczą jest, że w USA ruch uliczny odbywa się zupełnie inaczej i niczym dziwnym są kilkugodzinne przejażdżki tylko po to, żeby zjeść dobry obiad. 

Dobrym sposobem, by poczuć trochę tego amerykańskiego klimatu jest po prostu kupić amerykański wóz. I tyle. Co prawda ceny benzyny na stacjach nie spadną, ale są tacy, co czują potrzebę, by doświadczyć “amerykańskiego snu”. Nawet jeśli nie będzie to najrozsądniejszy wybór. 

Toyota Camry XV30

Nie ma lepszego sposobu na poczucie się jak prawdziwy Amerykanin niż kupienie sobie najpopularniejszego samochodu na amerykańskim rynku. No dobra – obecnie numerem 1 jest Tesla Model Y, ale przez wiele lat była to Toyota Camry i Corolla.
Obecnie Camry wróciła na rynek europejski, ale generacja o której dziś mówimy występowała tylko na rynku amerykańskim i japońskim, z czego na tym pierwszym cieszyła się zdecydowanie większą popularnością.
Jak wiadomo, Toyota nie wyważa otwartych drzwi i tak samo jest w przypadku Camry i jej silników – dostępne są 4 cylindry lub V6 (tylko benzyna)i napęd na przednią oś bez opcji AWD. Jeśli chodzi o opcje 4-cylindrowe, to do wyboru były 2 litry lub 2,4 litra, z czego ten pierwszy nie występuje w ogłoszeniach. W ogłoszeniach zaskakująco często występuje natomiast topowe V6, często również w LPG. Żyć nie umierać, szczególnie, że Toyota to jednak Toyota – trzeba te auta bardzo źle traktować, żeby zaliczyły krytyczną usterkę.
Podobnie jest z pozostałymi elementami tych samochodów: zawieszeniem, hamulcami i elektroniką. To się raczej nie psuje, więc polecam po prostu przejrzeć całe auto i sprawdzić, czy nigdzie nie ma znaków dużych zaniedbań i jeśli całe auto wydaje się sprawne, to po prostu brać i jeździć, póki koła nie odpadną.

Polecana wersja: Osobiście szukałbym 3.3 V6 z LPG, ale jeśli zależy Wam na niższym spalaniu, to 2,4 będzie wystarczające do tego sedana. 

Chrysler 300C

Tak, można było mieć Chryslera w kombi, a co chodzi?

Tak, Chrysler 300C był sprzedawany w Europie. Tak, pod maską mógł (ale nie musiał) mieć diesla z Mercedesa. Ale co to zmienia? To nadal wielki amerykański sedan, który pokazał, że Amerykanie nadal potrafią robić to, co wychodzi im najlepiej – wielkie, komfortowe sedany za stosunkowo niewielką cenę.
No, z wielkością bym nie przesadzał, bo 300C jest wielkości BMW serii 5, ale w dalszym ciągu zachowuje mnóstwo klimatu “full-size” sedanów zza wielkiej wody. Szczególnie, że wygląda jak Bentley kupiony na AliExpress i nie jest to przytyk – ubóstwiam design 300C, uważam, że jest jednym z najładniejszych sedanów w historii, za sprawą swojej niskiej kabiny i masywnej dolnej części karoserii.
Jeżeli chodzi o eksploatację Chryslera 300C, to nie ma wielkiego problemu – jest on zbudowany na platformie zwanej “LX”, która opiera się w dużej części na komponentach stosowanych w Mercedesie klasy E W211. Nawet 5-biegowa automatyczna skrzynia biegów jest taka sama. Silniki z kolei to delikatna mieszanka rozwiązań Mercedesa i Chryslera: 3.0 V6 diesel był konstrukcji niemieckiej, a cała reszta gamy (wszystkie silniki benzynowe) to konstrukcje amerykańskie.
Wydawałoby się, że diesel konstrukcji Mercedesa powinien być bezawaryjny – a nie do końca tak jest. Wtryskiwacze lubią się poddać po 150 tysiącach kilometrów, turbo też ma swoje problemy, a nie doszliśmy jeszcze do rozrządu czy zaworu EGR. No, ale nie skreślajmy tak szybko tej propozycji, bo mimo problemów to trwały silnik; chociaż dość drogi w naprawach.
Silniki benzynowe są w porządku, o ile unikamy bazowego V6 o pojemności 2.7 litra. Większe V6 3.5 jest raczej bezproblemowe. Podobnie z 5.7 lub 6.1 HEMI, ale z bólem muszę Was poinformować, że ciężko będzie znaleźć V8 w zakładanym budżecie. 

Polecana wersja: 3.5 V6, zdecydowanie. Chociaż osobiście nie kupiłbym 300C z V6, bo jak już iść w muscle cara, to na poważnie i nazbierałbym więcej zielonych na wersję z HEMI.

Ford Mustang SN95

Co to za zestawienie amerykańskiego złomu bez Forda Mustanga? No właśnie. Więc o to jest i kucyk. Kucyk czwartej generacji należy dodać, czyli tej, która wygląda najmniej jak Mustang, a najbardziej jak normalne coupe z lat 90’. Ale taki wtedy był nurt stylistyczny muscle carów – projektanci patrzyli w przyszłość, nie przeszłość.
Silnikowo gama Mustanga wyglądała dość prostolinijnie (pewnie po to, by przeciętny Amerykanin mógł ją ogarnąć), czyli składała się z V6 i V8 w różnych wersjach mocy, co jest standardem w amerykańskich coupe. Oba silniki nie stwarzają dużych problemów – V6 ma problem z przegrzewaniem, ale to często wynika ze złych jakości napraw, nie z samej konstrukcji motoru. V8 z kolei to fordowski Modular stosowany w niesamowitej ilości modeli, od Koenigseggów do Crowna Victorii, więc nawet jeśli będzie z nim jakiś problem, to ten problem jest łatwy i szybki w rozwiązaniu.
Największą bolączką Mustanga jest jednak rdza i kiepska jakość wykonania. Ten samochód biodegraduje dosyć szybko i łatwo kupić auto, które mimo ładnego wyglądu zewnętrznego będzie dogłębnie przerdzewiałe wewnątrz. Szczególnie, że w zakładanym budżecie ciężko będzie znaleźć perełkę bez wkładu.

Polecana wersja: Chciałbym powiedzieć V8 w manualu, ale nie mieści się w budżecie – właściwie to pozostaje V6 i automat. Nie jest to złe zestawienie, bo pozwala poczuć klimat amerykańskiej wolności, ale definitywnie nie odzwierciedla sportowego ducha Mustanga.

Chevrolet Trailblazer KC

Z muscle cara przechodzimy do SUVa, co w USA nie jest niczym niespotykanym – na podjeździe wielu domów stoją dwa samochody i często jest to zestawienie auta sportowego i rodzinnego SUVa. W zatrważającej większości przypadków takim rodzinnym SUVem nie jest jakieś X5 czy inna pseudo-terenówka, a po prostu ugrzecznione auto terenowe – jak Trailblazer na przykład. Kozacka nazwa swoją drogą.
Trailblazer oferowany był z 4 jednostkami napędowymi: jedną rzędową szóstką o pojemności 4.2 litra i 3 różnymi V8, z czego dwa miały pojemność 5.3, a pozostały miał aż 6 litrów i zarezerwowany był dla sportowej wersji SS. Nie sprawiają one dużych problemów – oprócz spalania oczywiście, bo wszystkie silniki są w tym aucie duże. Jak na europejskie standardy, rzecz jasna. 
Jeśli chodzi o mechanikę, to użytkownicy chwalą zabezpieczenie antykorozyjne i prostotę konstrukcji. Ta prostota ma jakieś swoje wady, na przykład taką, że skrzynia automatyczna ma tylko 4 biegi, ale podobno da się z tym żyć. Polecałbym jednak na wszelki wypadek sprawdzić stan ramy i napędów – naprawa tych części może być kosztowna.

Polecana wersja: W budżecie na pewno znajdziecie 4.2 R6, ale jeśli uda Wam się złapać zadbane 5.3, to bierzcie 5.3, nie ma nic bardziej amerykańskiego niż SUV z V8.

Chevrolet Camaro IV

Skoro już wspominamy o Mustangu, to nie możemy zapomnieć o jego największym konkurencie – Chevrolecie Camaro. Tak tylko przypomnę – “Camaro to takie małe, wredne zwierzę, które pożera Mustangi”. Nie ma więc nic zaskakującego w tym, że zawsze wolałem Camaro od kucyków.
W każdym razie – podobnie jak w przypadku Mustanga, w Camaro dostępne były dwa rodzaje silników – bazowe V6 i potężne V8. I wszystkie silniki mają cechę wspólną – spalą swoje. Logicznym jest, że V8 spali więcej niż V6, ale V6 samo w sobie i tak już pali więcej niż przeciętny europejski wóz. I to właściwie jedyne zmartwienie – te silniki nie mają dużych problemów, nawet bazowe 160-konne V6 da radę na naszych rodzimych drogach. 
Trzeba jednak pamiętać, że naprawy takiego samochodu mogą być drogie – naprawa hamulców potrafi wyjść 3000pln, czyli zdecydowanie więcej, niż w normalnym aucie. No ale żadne europejskie auto nie ma tyle stylu, co amerykański muscle car.

Polecana wersja: W budżecie mieszczą się właściwie same V6, ale za to w odróżnieniu od Mustanga nie będzie problemu znaleźć egzemplarza ze skrzynią ręczną. Jeśli potrzebujecie V8 – musicie mieć dwa razy większy budżet, soraski.

Chrysler PT Cruiser GT Turbo

Ja wiem, ja wiem, to brzydkie auto, tak, ja wiem. Ale co z tego, skoro w rozsądnym budżecie możecie kupić ziejącego ogniem, gnącego jak oszalały PT Cruisera GT Turbo? Teraz mam Waszą uwagę, co?
To nie jest do końca tak, że Amerykanie nie umieją robić hot-hatchy. Umieją, tylko one nigdy nie są hot-hatchami per se. Bo najsłynniejsze przykłady takich aut z USA to Neon SRT-4 (sedan), Cobalt SS (sedan/coupe) i PT Cruiser GT Turbo (minivan? coś w tym guście?). Właściwie jedyne, co faktycznie można nazwać hot-hatchem i jest z USA, to zapomniany Dodge Omni GLHS, a tak to zawsze trzeba naciągać zasady.
Inną rzeczą, o której trzeba pamiętać, gdy myślimy o kieszonkowych rakietach z USA to to, że często są to zakamuflowane muscle cary, w których nie liczy się nic prócz czystej mocy. I tak właśnie jest z PT Cruiserem GT Turbo. Ten potworek ma 235hp i duży potencjał na więcej. I co z tego, że nie prowadzi się jak Civic Type R – nie o to tutaj chodzi. Chodzi tylko o to, by przyspieszać tak szybko, jak tylko przyczepność pozwoli.
Czy Pity Cruiser ma problemy? Ano ma. Wygląd. Po pierwsze rdza, nad którą jednak da się zapanować. Drugim problemem jest to, że silnik 2.4 litra turbo mimo odporności na modyfikacje ma też tendencje do spalania oleju. 

Polecana wersja: Amerykańskiego hot-hatcha można naprawdę docenić tylko z ręczną skrzynią. Więc tak – polujcie na GT Turbo z manualem, będziecie mieli kupę frajdy. Zaufajcie mi. 

Cadillac SeVille V

Czymże byłaby lista amerykańskich fur bez Cadillaca? Przecież luksus, jaki oferuje ta marka jest podobno niezrównany i żadne europejskie premium nie ma do niego podejścia. Myślę, że mogę się z tym zgodzić – amerykański luksus jest o wiele bardziej “zrelaksowany” niż europejski.
I Cadillac Seville jest potwierdzeniem tej tezy – tu nie ma miejsca na sport, bo liczy się komfort i miejsce w środku. Nawet napęd jest na przednie koła! Nie żeby to miało znaczenie – nie po to kupuje się Cadillaca, żeby ścigać się po górskich serpentynach. Cadillaca kupuje się po to, żeby płynąć spokojnie – niezależnie gdzie, byle bez pośpiechu.
Jeśli chodzi o silniki w Seville, to w gamie dostępny był tylko jeden – 4.0 Northstar V8 i jest on umieszczony poprzecznie z przodu oraz zawsze połączony z automatyczną skrzynią biegów. Często mówi się, że Northstar jest koszmarną jednostką napędową, która psuje się bez przerwy. Tak, to prawda, ale tylko i wyłącznie gdy naprawia go ktoś, kto nie ma pojęcia o technologiach zastosowanych w tym V8. Jeśli macie speca od złomu z USA, to nie macie się czym przejmować i bezproblemowo pokonacie SeVillem tysiące kilometrów.
Jedyne, co Was może naprawdę drogo kosztować, to zawieszenie – egzemplarze po roku 2002 wyposażone są w system MagneRide, który w razie wymiany jest droższy niż konwencjonalny układ.

Polecana wersja: No co tu mam polecać – do wyboru jest tylko 4.0 i automat. Postarajcie się tylko, żeby Wasz egzemplarz był dobrze serwisowany i voilá

Cadillac CTS I

Skoro omówiliśmy już wynik mezaliansu Chryslera z Mercedesem, czyli nasze poczciwe 300C, to warto też powiedzieć o jego najbliższym konkurencie, czyli Cadillacu CTS. Teoretycznego następcy Opla Omegi B. Yup. A to dlatego, że w Stanach Zjednoczonych Opel Omega B był sprzedawany jako Cadillac Catera… i okazał się klapą. Ale następcą Catery był CTS właśnie – nazwa CTS jest skrótem od Catera Touring Sedan. Ot, proszę bardzo, Omega C istnieje i nazywa się CTS. 
W każdym razie – przeciwieństwie do Chryslera Cadillac nigdy nie był oferowany z plebejskim dieslem pod maską. Sedan Cadillaca to nie jest jakiś traktor żeby klekotać. Skoro już mamy ustalone, że Caddiego tankujemy tylko bezołowiową, to powiedzmy sobie, jakie jednostki napędowe możemy znaleźć w tym modelu. Bazowym silnikiem w Europie było V6 o pojemności 2.6 litra, które potem zostało zastąpione silnikiem 2.8 o tym samym układzie. Jeśli potrzebujecie więcej mocy, w ofercie było także 3.2 litra V6, później zastąpione jednostką o pojemności 3,6 litra (również V6). Jeśli jesteście fanami sportowej jazdy, to możecie polować na wersję CTS-V z silnikiem LS V8, ale to nie na nasz budżet – do 25 tysięcy możemy za to przebierać w widlastych szóstkach. 
Cadillaca CTS nie trapią duże problemy, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Zdarzają się małe figle układu hamulcowego i elektryki, ale to właściwie tyle – tylko lać paliwo i jeździć. Trzeba tylko pamiętać, że jeśli zepsuje się jakiś bulbulator charakterystyczny tylko dla CTSa, to nowa część może być droga, a czas jej dostarczenia – długi. To w końcu auto bardziej amerykańskie, niż europejskie.

Polecana wersja: Wziąłbym 3,6 V6 w automacie – jak luksus to luksus i tyle.

Jeep Grand Cherokee WJ

W Polsce marka Jeep jest fajna z zasady. Widzisz Jeepa i wiesz, że jest fajny. To znaczy – ludzie którzy wiedzą, co w trawie piszczy mają bekę z Avengerów i innych Renegade’ów, ale przeciętny człowiek na słowo “Jeep” pokiwa głową z uznaniem.
Grand Cherokee zalicza się do tej grupy aut, którą poważają i ludzie znający się na motoryzacji i ci, którzy mają o niej jakiekolwiek pojęcie. Jest masywny, ogromny i hardy z wyglądu.
Gama silnikowa tego samochodu jest rozbudowana i obejmuje aż 5 jednostek napędowych: dwa diesle i trzy benzyniaki. W przypadku diesli, do wyboru są dwie rzędowe piątki – 3,1 i 2.7, z czego polecany jest mniejszy z nich. Jest to konstrukcja nowocześniejsza i mniej awaryjna niż starszy silnik 3,1. Jeśli natomiast zależy nam na spalaniu benzyny to nie bazowa, 4-litrowa rzędowa szóstka jest średnim wyborem, polecane są większe silniki V8. Spalą one swoje, ale nie będą się psuć. 
Cherokee nie jest awaryjnym wozem, ale ma swoje bolączki – na przykład często zdarzają się problemy z klimatyzacją, zawieszeniem lub hamulcami. Warto też sprawdzić stan układu napędowego, bo ze względu na dobre właściwości terenowe, wiele z nich spędziło sporo czasu w błocie i na innych leśnych traktach. 

Polecana wersja: V8 z napędem na 4 koła. 2.7CRDi też nie jest złym wyborem. Osobiście szukałbym wersji z napędem na obie osie, ale jeśli komuś zależy tylko na wyglądzie, to zdarzają się wersje z napędem tylko i wyłącznie na tylną oś.

WILDCARD

Już czuję, że WILDCARD będzie kontrowersyjny. Ale spokojnie – wybronię go, zanim odpalicie pierwszą pochodnię podczas marszu pod mój dom.
Jak widzicie, dzisiejszą dziką kartą jest Mitsubishi Eclipse. I to nie jest JDM. Żaden Eclipse to nie jest JDM – wszystkie generacje tego modelu są autami amerykańskimi, które NIGDY nie były sprzedawane w Japonii. Jedyną japońską częścią tego wozu są silniki – i tyle. Wynika to z faktu, że powstał on wspólnymi siłami Chryslera i Mitsubishi (Diamond Star Motors) i dzielił platformę z wieloma mniej sportowymi samochodami amerykańskiej części tej kooperacji.
W budżecie mieszczą się właściwie wszystkie generacje Eclipse’a, więc autentycznie możecie wybierać do woli. No prawie – te samochody bardzo szybko doszczętnie zgniły lub zostały zajechane przez domorosłych tunerów, którzy cenili wygląd nad sprawność techniczną. 
W pierwszych dwóch generacjach jedynym dostępnym silnikiem było znane z Lancera Evo 4G63 lub 4G63T (T jak Turbo), z kolei w kolejnych dwóch można było wybierać pomiędzy 4G69 (2,4 litra) i dwoma V6 – 3-litrowym 6G69 (tylko 3 generacja) i 3,8 litra 6G75 (tylko generacja 4).
Polecam szukać generacji 4 – jest najnowocześniejsza i co prawda w zakładanym budżecie nie ma szans na topowe V6, ale nawet z 2,4 pod maską to nadal kawał dobrze wyglądającego wozu. Muszę jednak zaznaczyć, że jeśli szukacie innej generacji to też nie jest problemem – musicie tylko uważnie poszukać dobrego egzemplarza, fani Szybkich i Wściekłych nie próżnowali w owijaniu ich na drzewach.

Polecana wersja: Generacja 4 z 2,4 litra. Ale jeśli zależy Wam na innym modelu, to nic trudnego w znalezieniu – tylko obejrzyjcie te samochody dokładnie, mogą kryć dużo nieprzyjemnych niespodzianek.

Podsumowując:

Budżet 25 tysięcy polskich zielonych daje niesamowite możliwości poczucia amerykańskiego klimatu. Znajdą się SUVy, muscle cary, auta sportowe, sedany, kombi, co tylko chcecie. Musicie jednak pamiętać, że kupno to jedna rzecz, a naprawy to druga i auto amerykańskie może być droższe w naprawach niż jego europejski odpowiednik. Ale jeśli naprawdę zależy Wam na poczuciu się jak prawdziwy Amerykanin, to nie mogę Was powstrzymywać – marzenia należy spełniać.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *