I nie, wcale nie chodzi o to, że dostałem kupę siana od Elona Muska.
Głównie dlatego, że nie dostałem. Znaczy, jeśli miałbym dostać to z miłą chęcią podam numer konta. Ale póki nie dostałem (albo jesteście w stanie uwierzyć, że nie dostałem) żadnych pieniędzy by promować EV’ki to możecie być pewni, że moja opinia jest jak najbardziej szczera.
Ale do czego zmierzam – pewnie macie Facebook’a. A jeśli nie macie i trafiliście tutaj z wyszukiwarki, to pewnie kojarzycie coś takiego jak internetowe fora. I obie te rzeczy mają jedną wspólną cechę: na każdej z nich znajdzie się ktoś kto się z Wami nie zgadza. I okej, super – Wasze opinie są tak samo prawdziwe jak moje. No chyba, że przeczą faktom. Wtedy są tak samo inwalidami jak Stephen Hawking.
I ostatnio pod jednym z postów w jednej z grupek na której jestem zacząłem dyskutować z innymi użytkownikami portalu Facebook o samochodach elektrycznych. I pierwsze co mnie zaskoczyło to fakt, że nadal są ludzie, którzy podchodzą do tego tematu z takim oporem. Ale drugie co mnie zaskoczyło to fakt, że gdy skończyły im się argumenty to zaczęli snuć teorie o tym jak to ssę kutasa Elonowi Muskowi i że jestem fanboyem Tesli – i powinienem sprzedać swojego śmiesznego Citroena (którego już ze 2 lata nie mam) i kupić prawdziwy samochód zanim zacznę narzekać na auta z silnikiem spalinowym. Doceniam umiejętność wyciągania wniosków, ale potępiam braki w inteligencji.
Dobra, wiem jak to wygląda – pisanie całego wpisu na Blogu tylko z powodu dyskusji na FB jest śmieszne, ale nie liczy się inspiracja tylko treść. No więc przejdźmy do treści.
Zaleta numer 1: Cisza
Tak, wiem – dla wielu jest to wada, że auta elektryczne są ciche. I tak dla mnie też. Chyba, że, i teraz skupcie się, jestem zmęczony i stoję w 17 korku tego samego dnia i wiecznie słyszę burczenie mojego silnika i wtórujący mu chór pochodzący z silników pozostałych aut. Wieczne rzężenie które tylko czasem zmienia ton gdy akurat zapali się zielone światło i cała ta masa samochodów przetoczy się o kilka metrów do przodu. No ileż można tego słuchać.
Dobra, wiem, od czegoś jest radio. I faktycznie – mam je wiecznie włączone i słucham co tam ciekawego prowadzący powiedzą i jakim utworem nas dziś uraczą.
Problem w tym, że po spróbowaniu auta elektrycznego cały czas czuję wibracje spowodowane silnikiem spalinowym. I ciągle mam w głowie, że mogłoby ich nie być. To pewnie kwestia mojego auta i że pewnie w S-klasie nie czuć, ani nie słychać układu napędowego. No dobra ale w takim razie, zastanówmy się razem – skoro w autach stworzonych z myślą o komforcie robi się wszystko żeby ukryć ten silnik spalinowy to może jednak coś w tym jest, że silnik jest głośny i hałas przeszkadza?
I teraz tak – jeśli droga jest pusta i kręta to jestem najszczęśliwszy na świecie mogąc usłyszeć blow-off i odbijający się echem od ścian basowy pomruk wskazujący, że wskazówka na obrotomierzu zbliża się do 7 tysięcy obrotów. Potem następuje zawahanie, jakby samochód robił wdech i szykował się do kolejnego skoku – to właśnie zmiana biegu na kolejny. Co z tego, że za chwilę trzeba hamować – podczas jazdy dla zabawy liczy się pobudzenie zmysłów, niezależnie czy chodzi o zmysł słuchu czy wzroku gdy świat rozmazuje się w coraz szybszym tempie.
Ale podczas stania w korku? PF! Jak dla mnie auto miejskie może mieć pod maską silnik elektryczny, to i tak nie służy do ani szybkiej ani emocjonującej jazdy.
Zaleta numer 2: Szybkość
Na pewno kojarzycie sytuacje, gdy musicie się “wbić” w lukę między dwoma samochodami. I na pewno kojarzycie ten moment gdy chcecie dynamicznie ruszyć by to zrobić i… Wasze auto łapie zamułę. Nieważne czy dlatego, że źle obsłużyliście sprzęgło czy dlatego, że turbo jeszcze nie dmuchnęło – auto łapie zamułę, albo co gorsza gaśnie i tyle było – pozostaje Wam poczekać na kolejną lukę w ruchu. Nic przyjemnego.
Dlatego elektryki są takie fajne – wciśnięcie pedału przyspieszenia powoduje przyspieszenie bez opóźnień. Ruch stopą wystarczy do tego żeby auto od razu przyspieszyło – zero oczekiwania na kickdown albo aż silnik znajdzie się w optymalnym zakresie obrotów – auto po prostu przyspiesza. I nie jest to kwestia tylko i wyłącznie potężnych aut elektrycznych jak Tesla Plaid czy inne Rimace i Taycany. Nawet, nazwijmy to roboczo, podstawowy elektryk jak Opel Mokka-e potrafił naprawdę wystrzelić ze skrzyżowania. I tak – czas do setki nie był porywający, ale samo ruszanie, przyspieszenie ze startu było naprawdę żwawe. Z resztą – nawet ta Mokka-e potrafił zmielić kołami jak się nagle dodało gazu przy 30-40km/h w trybie Sport. Takie są po prostu efekty momentu obrotowego przychodzącego bez opóźnień.
Innym efektem charakterystyki pracy silnika elektrycznego jest to, że gdy jest on odpowiednio mocny to jest w stanie gwarantować naprawdę szalone przyspieszenia. Przypominam, że obecnie najszybciej przyspieszającym autem jest Lucid Air Saphire i Tesla Model S Plaid, a nie żadne supersamochód. I tak – Dodge Challenger Demon 170 depcze im po piętach, ale należy pamiętać, że osiągnięcie czasu do setki w tak specjalistycznym aucie wymaga spełnienia określonych warunków – w realnym świecie Tesla jest po prostu szybsza.
I tak – zaraz mi ktoś przywoła jeden z takich filmików i powie, że auta spalinowe są szybsze:
No tak – są. Ale porównajcie sobie te dwa auta. Jeden to rywal klasy S AMG, którym gdy potrzebujecie możecie pojechać po bułki albo do hotelu na weekend. I nawet nie musicie się bać o trakcję w deszczu, opony mają homologację drogową i odprowadzą ewentualną wodę spod kół.
A drugi to potężnie zmodowane TT RS, które co prawda ma tysiąc koni, ale silnik jest zbudowany właściwie od nowa, a żeby zapewnić odpowiednią trakcję potrzebne były specjalne opony na specjalnych felgach, których montaż wymusił zmniejszenie wielkości tarcz hamulcowych. I takich kompromisów jest pewnie sporo w aucie zbudowanym specjalnie po to, żeby osiągać rekordowe czasy na ¼ mili.
I teraz odpowiedzcie sobie na pytanie czym wolicie jeździć na co dzień. Luksusową limuzyną, która, jeśli wierzyć recenzjom prowadzi się jak BMW M5 E39, czy dragsterem, który jest głośny i za cholerę nie ma trakcji w deszczu? No właśnie, tak myślałem.
I teraz, żeby nie było:
Samochody elektryczne mają swoje wady. Ładowanie ich to żart, a fakt, że im szybciej się jedzie tym częściej trzeba je ładować powoduje, że wycieczki takim autem są jak hehe. Szczególnie jeśli jednego dnia planujemy pokonać 1200km. I specjalnie nie piszę tutaj o tym, że “HURR ELEKTRYKI SĄ NIEBEZPIECZNE BO SIĘ PALĄ DURR” bo to nieprawda. Jeśli sobie przeanalizujecie statystyki to okaże się, że ilościowo elektryków pali się mniej niż aut spalinowych. Ale uważajcie teraz – jeśli chodzi o procentową ilość to elektryki wypadają właściwie na równi z autami spalinowym jeśli chodzi o samozapłony. Fajnie, nie? Inna sprawa, nie mniej ważna jest taka, że gaszenie aut elektryczny to marny psikus i fakt, że trzeba je moczyć w wodzie 12 godzin nie napawa optymizmem. Trzeba jednak pamiętać, że parkowanie obok Tesli czy innego Mustanga Mach-e nie oznacza, że Wasza Skoda Fabia zajmie się ogniem – przestańcie panikować.
Jeszcze jedno
Spokojnie mógłbym mieć auto elektryczne. Ale tylko gdybym mieszkał w domu i mógł je wpiąć na noc do gniazdka oraz gdyby to był samochód typowo miejski. Jeśli chodzi o samochody do zabawy sprawa z autem elektrycznym jest dużo trudniejsza – odebranie kierowcy dźwięków i wibracji silnika spalinowego powoduje, że jazda dla zabawy nie ma już takiego ładunku emocjonalnego.
I myślę, że to jest ten problem. Samochody elektryczne są bardzo szybkie na prostych, ale brakuje im zalet jeśli chodzi o szybką jazdę dla zabawy. Po prostu. A nawet nie zaczynajmy tematu Hyundaia Ioniqa 5 N, bo ten jak dla mnie zupełnie mija się z celem z tym udawaniem auta spalinowego.
Więc to czego potrzebujemy, my jako entuzjaści motoryzacji i jazdy dla zabawy, to elektryczny odpowiednik Mazdy MX-5. Auto, które nie jest szybkie, ale prowadzi się na tyle dobrze, że możemy zapomnieć o czasach przyspieszeń. Ah – i żeby ten potencjalny wóz olał udawanie auta spalinowego – trzeba wykorzystać zalety napędu elektrycznego i stworzyć wóz, w którym stanie się on kolejnym elementem obcowania z tym wozem. Bo silniki elektryczne wydają dźwięk. I jest on, zaprawdę powiadam Wam, fantastyczny. Posłuchajcie:
Brzmi jak futurystyczna wizja Formuły 1. Tylko trzeba przestać izolować silnik elektryczny i dać mu wybrzmieć. I właśnie tego potrzebujemy. Taniego auta sportowego, który z elektrycznego silnika zrobi kolejny element spektaklu.