ivolucja.pl

Dobrze jest czasem posłuchać radia

Większość kierowców woli słuchać wybranej przez siebie muzyki podczas jazdy. Ale nie jest to przecież jedyna opcja.

Pamiętam, że gdy byłem mały i jeździliśmy z rodzicami nad morze Fordem Escortem Kombi (nadal mi smutno, że go z nami już nie ma), to słuchaliśmy radia. Rzadziej kaset, ale też się zdarzało. Faktem jest jednak, że muzyka podczas podróży musiała być, choćby się waliło i paliło. Wtedy oczywiście niespecjalnie miałem wgląd w utwory, jakie leciały. Ot, jakaś muzyka. Może to było Iron Maiden? Może System Of A Down? Slayer? Nie wiem, byłem małym bąbelkiem moich rodziców – siedziałem z tyłu i oglądałem przesuwające się krajobrazy.

Sytuacja jednak uległa zmianie w okolicy 2010 roku, gdy tata kupił Renault Lagunę. Dlaczego? Jednym ze wspaniałych “ficzurów” Laguny była łączność telefonu z radiem za pomocą Bluetooth. Był też napęd CD, ale kto by się tym przejmował… W każdym razie – łączność Bluetooth dała nam tyle, że mogliśmy słuchać czegokolwiek, co było na telefonie. Oczywiście nadal miałem wczesne naście lat, więc nadal była to tylko muzyka, ale już nie byliśmy ograniczeni tym co mieliśmy na nośnikach.

To dzięki temu wnętrzu poznałem komfort korzystania z Bluetooth

Sytuacja zmieniła się jeszcze bardziej, gdy smartfony i Spotify Premium na stałe wkradły się do naszego życia. Nagle mogliśmy słuchać czego popadnie kiedy popadnie. No przecież nie ma nic lepszego. Zero chrzanienia się z płytami, pudełkami czy innym chłamem.

Wsiadasz, telefon się łączy – pyk! Muzyka. No sztos po prostu!

A potem dostałem w twarz

Nie było szans żeby auto w 1996 miało Bluetooth

Moim pierwszym autkiem był Citroën Saxo. Fajny, ale zgnił. Ale my nie o Saxo. Znaczy o Saxo, ale nie o odczuciach z jazdy Saxo. Wracając, bo namotlałem. Saxo, jak się domyślacie, nie miało Bluetootha. Trudno żeby auto z 1996 roku miało Bluetooth. Miało za to inny ficzur – zmieniarkę CD na 10(!) płyt. No więc zacząłem gromadzić płyty. Był Marmur Taco Hemingway’a, był Second Hand Wonderland Kontrustu… A potem zmieniłem radio i moja zabawa z płytami dobiegła końca.

Ale za to…

… Miałem Bluetooth! No sztos, bo patent z łączeniem, który znałem z Laguny się powtórzył. Problem był jednak z w tym, że nie miałem alternatywy – Saxo miało urwaną antenę, więc radio jako radio nie działało prawie w ogóle. Inną rzeczą jest to, że głośniki nie wyrabiały z basem, który kazałem im odtworzyć. No chyba, że było mokro, wtedy wszystko działało. To był dziwny samochód…

Teraz jest jeszcze inaczej

Auto z 1999 też narodziło się bez szans na bluetooth

Mój obecny samochód nie ma łączności z Bluetooth, ani odtwarzacza płyt. Tymczasowo w każdym razie. Oznacza to, że jestem skazany na bluesa radio. No i dopiero teraz doszliśmy do clou całego wpisu.

Sprawa wygląda tak – gdy jeżdżę Laguną taty, to podpinam Bluetooth i słucham swoich ulubionych utworów. Natomiast gdy jeżdżę swoim Audi, to puszczam sobie swoje ulubione radio. Wiecie które – to to, co mówili, że to niby u nich jest najlepsze 365 dni na świecie.  Dziwne hasło, ale co ja wiem o marketingu.

Ostatnio miałem pojechać zawieźć Sabbath Of Senses w piątek do Krakowa i odwieźć ją w niedzielę. Czyli jedna podróż w piątek, kolejna w niedzielę, nie będę jej tam przecież przeszkadzał w Ważnych Perfumiarskich Sprawach. Pierwszą, piątkową podróż odbyłem Renault taty, bo Audi było u mechanika (to tyle a propos tego, że niemieckie auta się nie psują) i słuchałem swojej muzyki. Jadąc do Krakowa to był Redzed, a wracając Gorillaz. Dziwny przeskok, wiem. Bawiłem się świetnie. Serio, luksus słuchania tego czego się chce gdy się tego chce jest cudowny. 

ALE!

Nawet w malutkim Citigo można podpiąć telefon i posłuchać swojej własnej muzyki

Drugą podróż – niedzielną – odbyłem swoim Audi i słuchałem radia. I muszę przyznać, było to odświeżające. Owszem, nie była to moja playlista z ulubionymi utworami, ale sam nie puściłbym sobie Hendrixa czy Lynyrd Skynyrd, a tutaj pyk, niespodzianka. Wspaniałe było zastanawianie się, czy to co akurat usłyszę to będzie utwór, który znam, czy coś zupełnie od czapy. Interesujące były też nieco sucharowe wstawki prowadzącego takie jak “może słucha nas ktoś w Alabamie i ma tam swój słodki domek?”. Tak, jest to głupawe, ale przyciąga uwagę i można się uśmiechnąć. Obie części podróży spędziłem w naprawdę przyjemnej i miłej atmosferze mimo braku obecności moich ulubionych utworów Gorillaz czy Brennana Savage. 

Miałem kupę frajdy ze słuchania radia

Kto wie? Może Wy też będziecie mieli? Wypnijcie czasem kabel AUX z radia albo odłączcie Bluetootha. Może coś Wam się spodoba? Ja w ten sposób odkryłem Closterkeller i jestem naprawdę szczęśliwy z tego faktu mimo, że to straszny staroć. Będziecie jeszcze mieli czas by posłuchać swojego Czuj Się Dobrze sp. z o.o. albo Kolejnej Cegły w Murze. Dajcie szansę radiu – to stare medium może Was jeszcze zaskoczyć.

Trzymajcie się ciepło, ja spadam słuchać radia

Tak bym wsiadał do SLa słuchać radia. Gdybym tylko miał Mercedesa SL...

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *