Ostatnio Parlament Europejski przegłosował ustawę wprowadzającą zakaz sprzedaży samochodów spalinowych w roku 2035. Ale to nie musi nic znaczyć.
Zwykle na Ivolucji nie piszemy o newsach. Nie po to jest ten blog. Ale lubimy pisać o rzeczach kontrowersyjnych, albo chociaż o zwykłych rzeczach w sposób kontrowersyjny. Na przykład TUTAJ albo TUTAJ. I ten wpis również może wydawać się kontrowersyjny, bo moje spojrzenie na tę sprawę jest… dwojakie. Ale od początku.
Czego zakaz sprzedaży samochodów spalinowych od 2035 roku nie oznacza?
Coraz częściej na różnych forach czy mediach społecznościowych słyszę głosy, że ten zakaz to spowoduje, że w 2035 już w ogóle nie będzie możliwości kupić auta spalinowego i nawet używane “spaliniaki” wypadną. Jak zapewne pamiętacie cytat Józefa Tischnera: “Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda”, to wiecie, że takie gadanie o autach używanych to ostatnia z trzech prawd. Przepisy wprowadzone przez UE mówią o autach NOWYCH, nie używanych, więc jeśli macie zamiar kupić swoje wymarzone pudełko z silnikiem spalinowym po 2035 roku, to jak najbardziej będziecie mogli to zrobić, nikt Was nie trzyma. Spełniajcie swoje marzenia! Cieszcie się życiem!
Tylko jest taki jeden malutki problem…
Bo widzicie, jeśli infrastruktura obsługi aut elektrycznych nadal będzie prowadzona w taki sposób, jak obecnie, to będzie…. Cienko. Obecnie samochody elektryczne (EV – Electric Vehicle) borykają się ze sporą ilością problemów, takich jak zasięg czy czas ładowania. I o ile pierwszy z tych problemów to nie jest wielki problem, o tyle drugi sam w sobie tworzy problemy. Bo nie dość, że auta elektryczne ładują się PIEKIELNIE długo, to jeszcze jest świetny cyrk z ładowarkami. Często jest tak, że każda firma oferująca usługę ładowania EV ma swoją własną apkę, która jest potrzebna, by z danej stacji ładowania korzystać. Wyobrażacie sobie ten chaos jakbyście mieli i do BP i Circle K, i jakiejkolwiek innej stacji potrzebować innych kart członkowskich, by w ogóle zatankować? A teraz ogarnijcie, że chcecie zatankować, a stacja nie działa, bo nie. Fajnie, nie? Dorzućmy jeszcze to, że często na 3 stanowiska mogą ładować się tylko dwa auta naraz i robi się śmiesznie. A to są problemy, z którymi mierzą się właściciele EV. Ja wiem, że nie każdy, ale przedstawione niedogodności pojawiają się częściej niż myślicie. Ah, byłbym zapomniał – jak Wam się skończy paliwo w aucie na płynne dinozaury, to możecie skoczyć na stacje i nalać sobie triceratopsa do kanistra, a potem do auta. Wyobraźcie sobie teraz skoczyć po wiadro prądu.
Wiecie czym to się może skończyć?
Biorąc pod uwagę upierdliwość korzystania z samochodów elektrycznych, sytuacja z używanymi autami spalinowymi może być nieciekawa. Nieciekawa, bo auta spalinowe, ze względu na samą wygodę korzystania, mogą pójść w cenę w sposób niewyobrażalny. Bogaci ludzie tego świata będą w stanie zapłacić dużo tylko i wyłącznie za to, żeby nie stać przy ładowarce jak jakiś plebs. Albo wyobraźcie sobie jakąś nową Teslę czy inne elektryczne Audi, przerobione przez jakiegoś bogacza z napędu elektrycznego na spalinowy tylko po to, by nie czekać w kolejkach. Słodki Jeżu Anaszpanie, co za dystopijna wizja ekologii. Wiecie, auto było zarejestrowane jako EV w roku 2037, ale bogacz sobie przerobił je na napęd dinozaurowy – to nie będzie zabronione. Chyba.
Ale zanim 2035 nastąpi…
Nie pakujcie jeszcze manatków i nie krzyczcie, że “MOTORYZACJA MI SIĘ KOŃCZY CO TERAZ HALYNA BIGOS MI GOTUJ”. Przypominam, że mamy jeszcze 12 lat cieszenia się autami spalinowymi. Owszem, są coraz to bardziej restrykcyjne normy emisji spalin, ale auta takie jak GR Yaris albo Lexus LC500 przypominają nam, że nie wszystko stracone i silnik spalinowy ma nam coś jeszcze do pokazania. Warto też pamiętać, że te buraki z Ferrari dogadały się z UE i oni to będą mogli sprzedawać swoje wolnossące V12 do woli. Jeśli więc będziecie bogaci w 2035 roku, to nadal będziecie mogli kupić nowe Ferrari napędzane benzyną. Nie wydaje mi się to fair, ale generalnie Ferrari często nie gra fair.
Ratunkiem może być też Porsche i McLaren
Ten duet co prawda nie dogadał się z UE, ale ma inny plan jak wybrnąć z tego bzdurnego zakazu. Jaki plan zapytacie? Ku… tak, tego, niegłupi. Marki te inwestują mocno w paliwa syntetyczne, które a) nie będą zanieczyszczać planety, oraz b) będą zachowywać się podobnie jak benzyna czy diesel, umożliwiając nam dalszy rozwój i eksploatację silników spalinowych – szczególnie, że Koenigsegg czy Mazda uważają, że odkryliśmy dopiero 20% możliwości silnika spalinowego. Jeśli udałoby się plan rozwoju paliw syntetycznych zrealizować, to zakaz sprzedaży samochodów spalinowych może odejść w zapomnienie. Brzmi dobrze, prawda?
EV nie musi oznaczać nudy za kółkiem
Wielu ludzi uważa, że każde EV jest takie same – nieważne czy to Skoda Enyaq, Volkswagen ID.3 albo Tesla Model S, wszystko to będzie się prowadzić jak pralka i tyle. Tylko, że ci sami ludzie zapominają, że wiele aut spalinowych potrafi być na tej samej platformie, mieć ten sam silnik, a mimo to mieć zupełnie inny charakter. Niesamowite, co? To samo dotyczy aut elektrycznych, dlatego jedni wolą Porsche Taycan, a inni Audi E-Tron GT, bo auta te, mimo tej samej platformy, mają inny charakter i właściwości. Należy dodać, że oba są też pełnoprawnymi sportowymi liftbackami – zapewniają fun z jazdy, dobre osiągi i wyśmienite prowadzenie. I już uciszam wszystkich malkontentów, którzy wywieszają żałobną flagę nad dźwiękiem aut spalinowych – nie wszystko stracone, “EVki” też potrafią dobrze brzmieć. Inaczej, ale nadal dobrze.
A może Parlament Europejski wie co robi?
Zostanę teraz na moment adwokatem diabła, ale jest pewna szansa, że Parlament Europejski wie co robi, a zakaz o którym mówimy ma sporo sensu. Może uda się rozwiązać problemy z ładowaniem? Może nie ma co się bać o infrastrukturę i znajdzie się jakiś sposób zunifikowania aplikacji do obsługi ładowarek samochodów elektrycznych? Może będzie w stanie wyprodukować odpowiednią ilość energii elektrycznej, by to wszystko zasilić? Może technologia pójdzie na tyle do przodu, że auta elektryczne staną się powszechnie dostępne? Może niepotrzebnie się martwię? Parlament Europejski pewnie powiedziałby, że zadaję za dużo pytań i oni wszystko już, tu tego, mają pochytane.
A może Parlament Europejski nie wie co robi?
Gorzej jeśli zakaz zakazem, ale samochody elektryczne nadal będą w powijakach i nadal będą drogie. Albo ogarnijcie teraz. Nagle te wszystkie tęgie głowy, co siedzą tam w garniakach odkrywają, szok i niedowierzanie, że produkcja baterii i ich utylizacja nie ma nic wspólnego z ekologią. Albo, że przemysł motoryzacyjny nie jest w stanie odpowiednio szybko przebranżowić się z produkcji aut spalinowych na elektryczne? Już były głosy niemieckich koncernów, że zakaz sprzedaży aut spalinowych to dla nich może być śmierć, a przy okazji zwolnienie niezliczonej ilości pracowników, którzy do tej pory zajmowali się tylko i wyłącznie branżą motoryzacyjną i taśmową produkcją podzespołów. Już kij z użytkownikami samochodów – pomyślcie o tym ciosie dla gospodarki. Wszystkie fabryki, nie tylko aut, ale też gąbek do siedzeń, silniczków do wycieraczek, gumek do uszczelek, żarówek do reflektorów – te wszystkie instytucje będą musiały zrobić nagłą redukcję zatrudnienia. I gdzie ci ludzie pójdą? Ja też nie wiem.
Ale są pewne światełka w tunelu
I nie są to światła nadjeżdżającego z naprzeciwka pociągu EN57, tylko delikatne światełka nadziei, że nie wszystko stracone. Pomysł z paliwami syntetycznymi może wypalić – wtedy jest dobrze, bo sytuacja wraca do normy, motoryzacja pozostaje taka jaką znaliśmy dotychczas, możemy jeździć czym chcemy. Może być też tak, że nagle zasilanie wodorem wróci do łask, a przecież silniki benzynowe mogą jeździć na wodór. Tracą wtedy trochę mocy, ale mogą. Może też być tak, że nastąpi rewolucja w technologii baterii i okaże się, że auta elektryczne można ładować w kilka chwil.