“Sportowe” SUVy to chwyt marketingowy - oprócz jednego: Suzuki X-90.
Wiecie jaki kraj produkuje najdziwniejsze samochody? Utarło się mówić, że Francja. Coś w tym jest – hydropneumatyczne zawieszenia, 3-drzwiowe minivany, hot-hatche z silnikiem umieszczonym centralnie i długo jeszcze można by wymyślać.
Ale nawet najbardziej szalony pomysł Francuzów nie dorasta do pięt pomysłom Japończyków. I tak – Japońska motoryzacja uchodzi za nudną, stateczną kupowaną raczej z rozsądku niż dla zabawy. Są od tego wyjątki, ale generalnie na hasło “Japoński wóz” większość ludzi pomyśli o statecznym rodzinnym wozie, a nie dziwolągu, którego ciężko nawet sklasyfikować.
I nie mówię tutaj nawet o Kei-Carach, bo to konkretny rodzaj wytycznych bardziej rodzaj samochodu. Dlatego w Kei mogą być i hatchbacki i SUVy i auta sportowe… Dobra, odchodzę od tematu – jeśli chcecie poczytać więcej o Kei Carach to kliknijcie TUTAJ.
Mówię raczej o samochodach, które są amalgamatem takiej ilości segmentów i idei, że nie wiadomo w ogóle od czego zacząć.
Na przykład taka Mazda 121 generacji DB – niewielkie autko miejskie, które z niewiadomych przyczyn jest sedanem i nie ma dachu, a do tego wygląda jak żelek Haribo. No świetnie, ale czemu?
Albo Toyota Previa pierwszej generacji – no fajnie minivan, ale czemu ma silnik umieszczony centralnie, napęd na tył i manualną przekładnię? To w końcu minivan czy superauto?
A co powiecie o Subaru Baja czyli Legacy Wagon z podniesionym prześwitem (innymi słowy Outback), z którego inżynierowie Fuji Industries zrobili Pick-upa o śmiesznie krótkiej pace? I tak, była wersja z silnikiem z WRXa.
A to jeszcze nie koniec
Był jeszcze jeden samochód, który swoją dziwnością przebijał wszystkie trzy wymienione wyżej przykłady (i nie chodzi mi tutaj o Mitsuokę).
Jak zapewne zauważyliście, powyżej wymieniłem produkty trzech japońskich producentów: Mazdy, Toyoty i Subaru. I jak zapewne zauważyliście, brakuje tam Suzuki. Nie bez powodu, bo to właśnie model wyprodukowany przez tę markę jest bohaterem dzisiejszego wpisu – chociaż to pewnie wiecie, bo przeczytaliście tytuł.
Chodzi oczywiście o Suzuki X-90
Popatrzcie na ten samochód. Coś jest nie tak, prawda? Jakby proporcje były jakieś dziwne i prześwit był dużo za wysoki jak na samochód tego typu. Problem w tym, że źle oceniacie typ tego samochodu. Suzuki X-90 nie było rywalem Mazdy MX-5 – to nie był wóz sportowy… Albo inaczej – to był samochód sportowy ale tylko z wyglądu. Sylwetka tego samochodu jest całkiem uroczym połączeniem połączeniem coupe z targą? Kabrioletem? Czymś w tym rodzaju, chociaż jeśli się dokładnie przyjrzeć, to jest to po prostu Coupe z T-Topem, coś jak stare Camaro, Firebirdy lub Nissan 300ZX Z32. W każdym razie – Suzuki X-90 na pierwszy rzut oka wygląda jak typowe, trójbryłowe coupe z lat 90, w którym ktoś podwyższył prześwit.
Ale seryjne poszerzenia nadkoli i spore koła zdradzają, że pod względem konstrukcji ten wóz może wcale nie być tym na co wygląda.
Suzuki X-90 to po prostu Vitara.
Yup, ten uroczy pojazd wyglądający jak coś co mogłoby rywalizować, rób wręcz być klonem Mazdy MX-5 jest pełnokrwistą terenówką. Taką o konstrukcji ramowej, z napędem na 4 koła, reduktorem – coś jak Jeep Wrangler ale zbudowane “dla hecy”.
Wracając jednak do pokrewieństwa Suzuki X-90 z legendarną już Vitarą – na niektórych rynkach omawiany dziś model nazywał się “Vitara X-90” tak jakby miał być kolejną częścią gamy terenówek Suzuki, tym razem przygotowaną dla ludzi… um… Z poczuciem humoru? A może dla takich, którzy nosili czerwone nosy, dużo za duże buty i biały makijaż na całej twarzy?
Nie ważne jak bardzo bym próbował bronić sensu Suzuki X-90 to nie jestem w stanie znaleźć żadnego rozsądnego powodu dla istnienia tego samochodu, a tym bardziej kupienia go. Wiem, że pod koniec dwudziestego wieku trwała moda na autka sportowe takie jak wcześniej wspomniana Mazda MX-5, Hyundai Tiburon czy Ford Puma i Opel Tigra, a popularność SUVów nabierała rozpędu, ale połączenie tych dwóch światów w sposób w jaki zrobiło to Suzuki było co najmniej ryzykowne.
I nie chcę tutaj kopać leżącego
Bo jeśli mam być szczery to Suzuki X-90 naprawdę mi się podoba – czasem nawet zaglądam na Otomoto żeby sprawdzić czy by sobie takiego nie kupić. Jest pełne takiej dziecięcej radości – takiego kombinowania z różnymi klockami, żeby sprawdzić czy cokolwiek da się z nich zbudować. Bez instrukcji, bez ładu i bez składu.
X-90 to taki narysowany przez 5-latka samochodzik, który ten potem próbował odwzorować z klocków leżących w wielkim pudle. Bo dla dzieci nie ma rzeczy niemożliwych – co to za problem zrobić auto terenowe, które zachowa cechy auta sportowego? Żaden, bo świat wyobraźni nie zna granic techniki, mechaniki i fizyki. Szkoda tylko, że to co powstaje w głowie, często zostaje w głowie, bo przy próbie wprowadzenia tego do świata fizyki cała koncepcja rozlatuje się jak domek z kart.
Na szczęście inżynierowie Suzuki znaleźli sposób jak wprowadzić szaloną ideę połączenia samochodu sportowego i terenowego na rynek i chwała im za to. Szkoda tylko, że rynek się z tym uroczym dziwolągiem nie polubił i sprzedaż nie poszła tak jak powinna, bo w ciągu trzech lat produkcji (1995-1997) sprzedało się około 20 tysięcy sztuk. To nadal lepiej niż Astona Martina Cygnet, ale nadal nie uważałbym wyniku X-90 za sukces. Ciężko się w takiej sytuacji dziwić, że ta radosna i sportowa wersja Vitary nie dostała następcy.
Ale czy na pewno?
Połączenie SUVa i Coupe obecnie nie wydaje się już takie kosmiczne – mamy przecież BMW X2, X4 i X6, a do tego Mercedesy GLC/GLE Coupe czy Porsche Cayenne Coupe, a nie wolno także zapomnieć o wielu szalonych konceptach, takich jak Audi Nanuk, lub nieco w inną stronę RinSpeed Beduin.
Myślę, że możemy w takim wypadku uznać Suzuki X-90 za protoplastę wielu nowoczesnych aut, które co prawda podeszły do pomysłu SUVa Coupe w zupełnie inny sposób, ale ciągle były rozwinięciem myśli, która stała za X-90.