The-Grand-Tour-miniaturka

The Grand Tour Eurocrash – czy stara trójka odzyskała swoje Mojo?

Postawię sprawę jasno - po kilku absolutnie okropnych występach trójki z Grand Tour odechciało mi się oglądać ten program. Mimo to dałem szansę Eurocrashowi. Czy było warto?

Moim początkiem z “wielką trójką” motoryzacyjnego dziennikarstwa, czyli Jeremym Clarksonem, Richardem Hammondem i Jamesem Mayem, było obejrzenie ich występów w telewizji, wtedy jeszcze w programie Top Gear. I to ze starym intro z czerwonymi autkami!

Hm. To intro zostało wprowadzone w 2002 roku, a zmieniono je dopiero w 2011… Właśnie poczułem się staro. W każdym razie – gdy trafiłem na Top Gear w telewizji, to micha mi się cieszyła, bo wiecie – autka, które robią zium, wrum i do tego czasem driftują są cool. Szczególnie jeśli potem wsiada do nich Stig i można zobaczyć, że Koenigsegg jest szybszy niż Pagani, a Lancer Evo jest prawie tak samo szybki jak Lamborghini. Niesamowite. Co prawda wtedy wartość merytoryczna tego programu średnio mnie obchodziła, ale wiecie – autka, które robią zium, wrum i czasem driftują są cool.

Tym jednak, co wyróżniało Top Gear spośród innych programów motoryzacyjnych były wyzwania. Niektóre były bardziej, nazwijmy to, naukowe – te polegały na tym, by sprawdzić, co będzie szybsze na danym dystansie: samochód czy komunikacja zbiorowa. Czasem, jeśli wyzwanie było typowo miejskie, to do miksu dorzucano także rower.

Inne wyzwania były bardziej przygodowe. W nich każdy z prezenterów wybierał samochód i pędząc poprzez kolorowe krajobrazy i wspólnie wykonywali wspaniałe zadania. No, trochę to ubarwiłem, ale mniej więcej taki był zwykle scenariusz.

Jednak nic nie może wiecznie trwać i nawet kolorowe odcinki specjalne musiały się skaszanić. I to skaszanić srogo. Pierwszym odcinkiem podróżniczym z “wielką trójką”, który swoją drogą był absolutnie nie do zniesienia, była wyprawa do źródeł Nilu. Prowadzący byli dla siebie niemili, chamscy i generalnie zachowywali się okropnie: niszczyli sobie wzajemnie samochody, wycinali w nich dziury… Generalnie – paskudna rzecz.

Potem w wyniku… hmm, pewnych kontrowersji May, Hammond i Clarkson musieli opuścić antenę BBC i znaleźć sobie inne zajęcie. Tym nowym zajęciem był program The Grand Tour w usłudze streamingowej Amazon Prime. I uznałem, że gorzej być nie może, więc pełen nadziei dałem szansę The Grand Tour. I pierwsza scena była absolutnie wspaniała – zobaczcie:

Nostalgia zaliczona? Świetnie, bo o ile pierwszy sezon The Grand Tour nie był zły – nie był również na poziomie najlepszych lat Top Gear – o tyle nie zostałem wielkim fanem. Oglądałem Maya, Hammonda i Clarksona bardziej z doskoku, jak mi się przypomniało. 
Jednak tym, co dla mnie skreśliło The Grand Tour jako program, do którego chciałem wracać był ostatni odcinek drugiego sezonu. Znęcanie się nad sobą wśród prezenterów, niszczenie samochodów i niezrozumienie przydzielonego zadania osiągnęło taki poziom, że powiedziałem sobie “DOŚĆ!” i nie zamierzałem oglądać więcej odcinków tego programu, jeśli jest jakakolwiek szansa, że tak koszmarny odcinek może się powtórzyć. Okropność.

I tak oto przestałem oglądać The Grand Tour. Chciałem wrócić do Top Geara z nowym składem prezenterów, ale mój ulubiony Rory Reid odszedł do Autotradera i jedynym pozostałym prezenterem w programie, którego faktycznie lubiłem był Chris Harris. Pozostała dwójka posługuje się tak dziwnymi dialektami języka angielskiego, że nie rozumiem ich ni w ząb. Utrudnia to znacznie rozumienie tego, co się dzieje, gdyż oglądam bez napisów. Na szczęście Top Gearowy kanał na YT pięknie się rozwija: ma swoich prezenterów i swoje przygody, przez co chętnie tam zaglądam po nowe materiały.
A skoro już wspomniałem o socjalkach Top Gear, to warto żebym rzucił dwa słowa o ich odpowiednikach z The Grand Tour. No więc zaczęło się ciekawie, bo May, Clarkson i Hammond postanowili założyć swoją własną platformę społecznościową dla entuzjastów samochodów – Drivetribe. Niestety coś im nie wyszło i usługa została zamknięta. Nadal jednak pozostał kanał na YT. Tam, gdzie Top Gear ma wartościowe materiały z nowinkami i testami, to Drivetribe często operuje clickbaitem i dziwnymi tytułami zdecydowanie za bardzo opierających się na współpracy z The Grand Tour. Ale przynajmniej epizod z Mayem robiącym kanapki był całkiem śmieszny – tutaj muszę dać plus.
Tutaj nastąpiło drobne naciągnięcie zasad, bo May robił kanapki na kanale Foodtribe (teraz What’s Next), ale to po prostu siostrzany kanał dla Drive Tribe, nie będę się więc czepiał.

Wracając jednak do samych programów. Po drugim sezonie mam wrażenie, że hype dookoła The Grand Tour trochę ucichł. Trzeci sezon przeszedł trochę bez echa, natomiast w czwartym sezonie zmieniono formułę. Od tej pory tytuł nie będzie nawiązywał swoimi treściami do programów motoryzacyjnych, a zmieni się raczej w program podróżniczy w stylu starych wyzwań Top Gear – to znaczy, że prowadzący będą wybierać samochody i wybierać się nimi w podróż pełną wyzwań i przygód. Ja jednak pozostawałem twardy i uznałem, że skoro raz postanowiłem nie oglądać The Grand Tour, to nie będę oglądał The Grand Tour i już.

No i tak było!

Do wczoraj… wczoraj mi się nudziło, a że akurat Michał napisał mi, że jest premiera nowego epizodu The Grand Tour o wdzięcznej nazwie “Eurocrash”, to uznałem, że… nie obejrzę. Tak jak pisałem wcześniej – postanowiłem nie oglądać The Grand Tour. Po części z powodu niesmaku wywołanego finałowym odcinkiem drugiego sezonu, a po części dlatego, że nie będę dawał kasy Clarksonowi i spółce. 

I jak postanowiłem, tak zrobiłem.

To znaczy – nie dałem im kasy. Odcinek obejrzałem. Uznałem, że dam The Grand Tour kredyt zaufania z okazji tego, że w internecie pojawiły się przecieki i było wiadomo, że a) odcinek dzieje się w Polsce oraz b) na ekranie będzie można zobaczyć tak wspaniałe samochody, jak Chevrolet SSR, Mitsuoka Le Seyde czy jakieś dziwne pudełko, którego przed obejrzeniem odcinka nie mogłem zidentyfikować. Teraz już wiem, że to Crosley CC Convertible.

A właśnie, samochody - żebyście wiedzieli, o czym mówię.

Chevrolet SSR – połączenie pick-upa, kabrioletu, auta sportowego, coupe i muscle cara opakowane w nadwozie stylizowane na lata 50’ i zbudowane na ramie wielkiego,  SUVa. Nie wiem, jakim cudem Chevrolet wprowadził to do produkcji.

Mitsuoka Le Seyde – wytwór marki, która przerabia nowoczesne auta na styl retro. W taki sposób powstał model Viewt bazujący na Micrze i przypominający Jaguara mk II oraz Le Seyde, czyli Nissan S13 Silvia coupe wyglądający jak Mercedes SSK z lat 30’.

Crosley CC Convertible –  to amerykański mikrosamochód z lat 40′ sprzedawany przez firmę produkującą sprzęt AGD. Stąd właśnie jego malutkie wymiary – był sprzedawany w tych samych salonach, co lodówki, więc musiał mieścić się przez te same drzwi.

Samochód awaryjny Ford Popular Hot Rod – Samochód zbudowany do szmuglowania bibru. Tylko ten się do tego nie nadaje. Po pierwsze dlatego, że jest fioletowy i ma napis “TITTIES 'N’ BEER” na boku, a po drugie dlatego, że w programie rozbił go Nigel Mansell.

Ale wracając do sedna

Idea przyświecająca całemu odcinkowi to samochodowa wycieczka, której nikt jeszcze nie dokonał, i to autami, których nikt jeszcze nie użył do takiego celu. Pomysł genialny, ale bez sensu. Mniejsza o to – trasa wyprawy zaczynała się w Polsce (a konkretnie w Gdańsku). Dalej prowadziła przez Słowację, Węgry i kończyła się w Słowenii przy jeziorze Bled (podobno jednym z najpiękniejszych punktów w tej części Europy).

Jak się zapewne domyślacie, w The Grand Tour nic nie może być proste, więc tuż po zebraniu ekipy i wyruszeniu w trasę już ma miejsce katastrofa. Oto James May, cały na biało razem ze swoim Crosleyem koszą szlaban na wyjeździe z Gdańskiego portu. Wąsaty Pan z ochrony portu oczywiście po angielsku umie tylko słowo “weekend”, więc bohaterowie wyprawy postanawiają… czmychnąć chyżo. 

Czmychanie skończyło się szybkim zachwytem nad pięknem gdańskiej architektury, która faktycznie okiem kamerzystów z The Grand Tour jest fantastyczna oraz refleksją Jamesa Maya na temat tego, jak bardzo… hmm… żeby nie użyć niecenzuralnych wyrazów – skaszanił sprawę, wybierając Crosleya jako swoje auto. Ale w końcu kupił je po pijaku przez przypadek, a takie zakupy, jak wiadomo, raczej nie kończą się najlepiej.

Skończę tutaj, żeby nie streszczać Wam całego odcinka, bo to bez sensu – ponownie serdecznie zachęcam do obejrzenia całości. Chciałbym pochwalić Eurocrash za kilka elementów, które wydały mi się szczególnie interesujące, biorąc pod uwagę, jak ludzie szufladkują programy z Richardem Hammondem i Jeremym Clarksonem. Przyjęło się, że niezależnie, czy to Top Gear, czy The Grand Tour, gdy na ekrania pojawia się rezolutna trójka prezenterów, to raczej mamy przed oczami program motoryzacyjny. Najnowszego epizodu programu Amazon Prime bym tak nie nazwał – to raczej program historyczno-przygodowy, w którym samochody są tłem do opowiadania historii i przeżywania przygód.

I ta zmiana z programu motoryzacyjnego na historyczno-przygodowy jest bardzo na plus.

Na plus dlatego, że o ile auta, które robią zium, wrum i czasem driftują są cool, to ileż można? Na YT jest tak dużo contentu, który treść recenzencką oraz rozrywkową robi lepiej, a jest za darmo, że The Grand Tour nie miałoby sensu istnienia jako kolejny Top Gear lub podobne. Wymagana była zmiana formuły i skorzystanie z faktu, że te stare brytyjskie pierdziele mają dużą wiedzę historyczną i lubią opowiadać o tym, skąd się wziął świat taki, jaki znamy. W tym szczególnie przoduje May i Clarkson, ale Hammond też ma swoje momenty.

I wiem, że wszyscy narzekają na Eurocrash. I niech przestaną – bo to, że nie rozumieją, że zmiana formuły była wymagana i tęsknią za starym Top Gear czyni ich jeszcze większymi grzybami niż prezenterzy, którzy ciągle tęsknią za Jaguarami z silnikami z gaźnikowym wtryskiem paliwa.

Dlatego polecam The Grand Tour Eurocrash. Ale nie jako program motoryzacyjny, a bardziej jako program rozrywkowy, który możecie obejrzeć ze znajomymi, nawet jeśli ci mają liche pojęcie o motoryzacji i nie rozróżniliby Mitsuoki La-Seyde od Mercedesa SSK. 
Zróbcie coś dobrego do jedzenia, rozsiądźcie się na kanapie i bawcie się dobrze. Po prostu przestańcie uważać The Grand Tour za program motoryzacyjny.

I wtedy będziecie się świetnie bawić.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Udostępnij ten wpis:

czytaj inne wpisy:

Czym właściwie jest muscle car? I czy musi mieć V8 i RWD?

Odpowiedź powinna brzmieć “tak, musi”. Ale właściwie… to dlaczego? Muscle Cary to samochody mięśniaki, czyli groźne bestie, które straszą rykiem silników, onieśmielają ilością mocy i paraliżują agresywnym wyglądem z napiętymi kształtami. I co do tego nie ma wątpliwości. Ja jednak mam wątpliwości co do definicji tego rodzaju samochodu. Spójrzmy na przykład, co pisze na ten

Czytaj więcej »

Czarna magia tuningu czyli styl Donk

Duże felgi potrafią zepsuć wygląd samochodu. Ale nie w tym przypadku. Na pewno natknęliście się w internecie na zdjęcie auta na przerośniętych felgach. Na przykład nowego Camaro na obręczach tak wielkich, że prześwit wygląda raczej jak z terenówki, a nie jak auta sportowego. Na przykład coś takiego: zdjęcie: @Carscoopscom na Facebook’u To nie jest Donk.

Czytaj więcej »

Wyjaśnijmy sobie jedno: auta elektryczne mają zalety.

I nie, wcale nie chodzi o to, że dostałem kupę siana od Elona Muska. Głównie dlatego, że nie dostałem. Znaczy, jeśli miałbym dostać to z miłą chęcią podam numer konta. Ale póki nie dostałem (albo jesteście w stanie uwierzyć, że nie dostałem) żadnych pieniędzy by promować EV’ki to możecie być pewni, że moja opinia jest

Czytaj więcej »

F1 to ciężki kawałek chleba – tych 9 producentów się o tym przekonało.

Branie udziału w zawodach F1 może pójść w dwie strony – albo stracicie pieniądze i coś wygracie, albo stracicie pieniądze. Wyobraźcie sobie taki scenariusz: wygrywacie w “Turbo-totku – Loterii z Kompresorem” niesamowitą ilość pieniędzy. Naprawdę taki szmal, że głowa mała. Taką ilość cebulionów, że możecie wypełnić nimi skarbiec Sknerusa McKwacza i nawet nie poczuć różnicy.

Czytaj więcej »

Marcello Gandini zmarł – ale jego dziedzictwo będzie wieczne.

Czasem rozmyślam nad nieśmiertelnością. Czy jesteśmy w stanie ją osiągnąć? Okazuje się, że tak. I jest to zaskakująco… hm. Powiedziałbym, że proste, ale chyba nie o to słowo mi chodzi. To co mam na myśli to to, że osiągnięcie nieśmiertelności nie wymaga odprawiania szamańskich rytuałów lub grzebania w genomie człowieka i wydobywania najlepszych cech. Ani

Czytaj więcej »